„Gdy się popełnia błędy, mówi się chętnie,
że zbiera się doświadczenie” mawiał Oscar Wilde.Ta maksyma jest jak
paradygmat-potwierdza się zarówno w życiu osobistym,jak i w polityce.W tej
ostatniej sferze wydaje się szczególnie groźna,gdy dotyczy formacji sprawującej
władzę i to bez względu na szerokość geograficzną.Z tego
względu-paradoksalnie-szczerze martwię się o obecną kondycję naszego rządu,a
zwłaszcza jego siły przewodniej,czyli Platformy Obywatelskiej.Dlatego,iż-nawet
będąc w opozycji-chciałoby się mieć u władzy ekipę światłą, racjonalną,myślącą
w kategoriach dobra współnego,cechującą się słuchem społecznym i nie
popełniającą szkolnych błędów, mających niekiedy nawet reperkusje
międzynarodowe. A właśnie ostatnio, coraz częściej, dzieje się zupełnie
inaczej.
Przykładów na to jest tak dużo, że nawet
nie wiadomo od czego zacząć i co wybrać. A więc ministrowie Rostowski i Nowak ,
którzy niemal ośmieszyli się w sprawie fotoradarów, których sieć o
gargantuicznych rozmiarach miała wesprzeć dziurawy budżet. Ten ostatni członek
rządu nie potrafił (podobnie, jak jego poprzednik), wraz ze swą koleżanką
minister Bieńkowską, wykorzystać nawet 10% środków unijnych przeznaczonych na
kolejnictwo. Co więcej-nie zapobiegł blamażowi Kolei Śląskich ani piątkowemu
strajkowi pracowników tej branży w skali całego kraju.Minister zdrowia, mój
były kolega, który nigdy nie kierował nawet oddziałem w szpitalu- stąd trudno
było oczekiwać, że da sobie radę z bodaj najtrudniejszym resortem- w trakcie
debaty w Sejmie nad votum nieufności wobec siebie, zachowywał się arogancko i
zwalał całą winę na poprzedników, choć bynajmniej nie na Ewę Kopacz. Używał
przy tym argumentów zupełnie odwrotnych niż te, jakie sam publicznie głosił
jeszcze dwa lata temu. Poseł Jacek Czerniak powiedział więc w imieniu Klubu SLD
o nim nader trafnie, iż „cierpi na rzadką chorobę polityczną: zespoł
przemieszczania się serca z lewej strony na prawą”.
Nie dał o sobie zapomnieć minister
Sikorski, który z wrodzoną sobie elegancją- po wystąpieniu premiera Camerona,
dopuszczającym możliwość przeprowadzenia w Wielkiej Brytanii referendum nt.
pozostania Albionu w Unii Europejskiej- nazwał ten kraj „państwem specjalnej troski”,
nad którym trzeba się pochylić”. Przypomniałem sobie wtedy określenie mało u
nas znanego szkockiego pisarza Erica Linklatera sprzed pół wieku, że
„Dyplomacja to sztuka wskakiwania do spienionej wody bez rozpryskiwania jej”.
Szef MSZ-u kontynuował ów kuriozalny wątek, mówiąc o rzekomym „triumwiracie
unijnym”, w skład którego może wejść teraz Polska. To zdumiewające,jak skądinąd
inteligentny polityk może tak często (niezależnie od niekiedy ciekawych
wystąpień,jak w Berlinie) używać niestosownego języka i regularnie,na całego,
„rozpryskiwać wodę”. Niewiele się widać nauczył od czasu bezmyślnego porównania
Gazociągu Północnego do paktu Ribbentrop- Mołotow. A przecież do referendum nad
Tamizą może wcale nie dojść, bo konserwatyści raczej nie wygrają wyborów w
2015r.-tym bardziej, iż ich obecny koalicjant, czyli liberałowie,jest za
pozostaniem w UE.
I wreszcie dwa najnowsze i chyba
najgłośniejsze „przeboje”. Oto 46 posłów PO, wespół z partnerami z PSL
(tu nikt nie zachował się comme il faut, kompromitując zarazem czołowe hasło
tej partii o byciu „tradycyjnie nowoczesnym”), wsparło jednolity front PiS oraz
Solidarnej Polski, nie dopuszczając po debacie nad trzema projektami ustaw o
związkach partnerskich żadnego z nich (nawet autorstwa swojego posła) do przekazania
do dalszych prac w komisjach sejmowych.Ten wynik głosowania i otwarta polemika
ministra Gowina ze stanowiskiem premiera Tuska dowodzą braku spoistości
Platformy. Ta formacja,dotąd i tak „galaretowata” ,aideologiczna, której
jedynym lepiszczem jawi się utrzymywanie u władzy, ujawniła istnienie głębokich
podziałów wewnętrznych oraz oczywisty brak tożsamości. Ponadto Jarosław Gowin,
ze względu na brak wymaganych kompetencji (co udowodnił kolejny raz,
stwierdzając niezgodność wnoszonych projektów ustaw z Konstytucją RP) nigdy nie
powinien objąć stanowiska ministra sprawiedliwości.Złamał też wcześniej prawo,
co niechybnie potwierdzi Trybunał Konstytucyjny, likwidując na mocy
rozporządzenia 79 sądów.Polska zaprezentowała się ponadto na zewnątrz (co natychmiast
odnotowały zachodnie media) jako państwo niezwykle konserwatywne, de facto nie
spełniające niektórych standardów Rady Europy. Cierpi na tym nasza reputacja na
forum międzynarodowym i tworzą się okoliczności sprzyjające ugruntowywaniu się
negatywnych stereotypów o kraju nad Wisłą.
Do tego doszła sprawa wysokich nagrów
dla prezydiów obu izb paralamentu, kierowanych przez reprezentantów
Platformy.Mało kto już pamięta,że marszałek Sejmu Marek Borowski
zdecydował dekadę temu o pozbawienia posłów „trzynastek”, lecz okazało
się, że „szpica” zarówno Sejmu,jak i Senatu dodatkowe apanaże otrzymywała i
otrzymuje -z wyjątkiem lat 2009 i 2011(z zestawień wynika zresztą, iż najwięcej
dostał w 2008r. obecny prezydent,a ówczesny marszałek Sejmu z ramienia PO, Bronisław
Komorowski- prawie 67 tys. zł. brutto).Nieporozumieniem ponadto było to,co
twierdzili (i chyba to wciąż podtrzymują) Ewa Kopacz i Bogdan Borusewicz,
nazywając parlament „zakładem pracy”. Jest on rzeczywiście taką instytucją, ale
w odniesieniu do PRACOWNIKÓW, nie zaś posłów czy senatorów. Ci są
„ZATRUDNIANI” PRZEZ WYBORCÓW” na daną kadencję. Członkowie prezydiów obu
izb mają przy tym znacząco wyższe uposażenie niż pozostali parlamentarzyści- (o
ile się nie mylę) marszałkowie takie, jak Prezes Rady Ministrów,wicemarszałkowie,jak
wicepremier, podczas gdy „zwykli” posłowie i senatorowie na poziomie
wynagrodzeń podsekretarzy stanu.
Te negatywne procesy i błędy przypadły
na sam koniec chińskiego Roku Smoka.Chciałbym wierzyć, iż w rozpoczynającym się
za dwa tygodnie Roku Węża Platforma Obywatelska, w interesie nie tylko swoim,
lecz wszystkich obywateli wyciągnie z tego pasma błędów właściwe wnioski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz