wtorek, 22 stycznia 2013

Piotr Gadzinowski: Nie oddamy im kiełbasy


Dzisiaj polski patriotyzm gospodarczy to lądowanie Dreamlinerem na lotnisku w Modlinie.
Przed wojną było łatwiej. To, co żydowskie, było żydowskim, a „krześciajńskie” chrześcijańskim. Były bezdyskusyjne chrześcijańskie piekarnie, pasmanterie, nawet handel żelazem. 

W PRL-u patriotom gospodarczym żyło się jak pączkom w maśle. Państwo, choć niedemokratyczne, nie dawało wielu powodów do zdrady z zagranicznymi produktami. Kubańskie pomarańcze, enerdowskie krempliny, chińskie termosy nie rujnowały konkurencją krajowej produkcji. Dylemat „ Polo-cocta” czy „Coca-cola” rozstrzygnęła Agnieszka Osiecka sloganem „Coca-cola to jest to”. Poza tym „Coca–cola” miała w PRL kombatancki etos zakazanego przez Stalina napoju. Legalne spożywanie jej, po zakupieniu licencji za czasów wczesnego Gierka, traktowane było przez ówczesnych patriotów jako przejaw polskiej, antyradzieckiej suwerenności. 

A jak tu być patriotą gospodarczym dzisiaj? Nawet kiedy taki patriotyzm staje się trendy i coraz bardziej, pomimo zbalcerowizowania umysłów, społecznie politycznie poprawny ?

Przypomnijmy, że tradycyjny, typowy patriotyzm gospodarczy to kupowanie tylko krajowych produktów pod krajową marką.

I tu pies pogrzebany. Czy polski patriota gospodarczy ma kupować tylko produkty tradycyjnych polskich marek, skoro ich posiadaczami są osoby niepolskiego pochodzenia? Jaka to różnica, kiedy kupuję czekoladę marki „E. Wedel” (dawniej „ 22 lipca”), skoro zysk z niej już do Polaków nie należy?

Nawet marki wódki i nawet tej zdefiniowanej w Unii Europejskiej jako „polska” mają już zagranicznych właścicieli. Zyski ze znanej globalnie „Żubrówki” czerpie rosyjski oligarcha Rustam Tariko. Właściciel „Russian Standard Company”, w dodatku tatarskiego pochodzenia. Czy polskim patriotom nie wstyd, że Euroazja posiada światową ikonę polskości?

Skoro nie sprawdzają się w gospodarczym patriotyzmie polskie marki, to może polski patriotyzm gospodarczy skupi się na kupowaniu tylko tego, co wyprodukowane jest na terenie naszego kraju ? 

Polskich jabłek, a niekoniecznie pomarańczy zawłaszczonych Palestyńczykom przez polskich Żydów. Polskich świń ubijanych porządnie, po chrześcijańsku, a niekoniecznie importowanych parówek z rzezanych rytualnie krówek.

W relacjach z polską świnią łatwo być patriotą. Gorzej jest z produktami bardziej złożonymi technologicznie. 

Czy patriotycznym nadal jest kupowanie wyprodukowanych w Polsce samochodów „Fiat”, skoro właściciele tej marki potraktowali nas jak bydło? A może lepiej wspierać naszymi patriotycznymi zakupami samochody niemieckich marek? Wyprodukowanych poza Polską, ale złożonych z licznych części polskiego pochodzenia? 

Są kraje, gdzie patriotyzm nie ogranicza się tylko do prostego kupowania. Także Adam Góral, prezes polskiej informatycznej firmy Asecco, skrytykował niedawno nieprotekcjonistyczną politykę władz naszego kraju. Zlecających informatyzację krajowych instytucji firmom spoza Polski. I miał rację, bo w tym sektorze zysk znacząco przekłada się na rozwój nowych technologii, czyli to, co w Polsce i Unii Europejskiej najbardziej pożądane. Ale kreowanie, rozwój krajowych marek w polskim przypadku nie udaje się bez europejskiego fundamentu. Opromienione sukcesami polskie firmy odzieżowe sprzedają się pod włosko lub angielsko brzmiącymi „brandami”. Na najbardziej atrakcyjnych, azjatyckich rynkach produkt polski ma szanse na sukces jedynie, kiedy jest kojarzony z Unią Europejską. Kiedy jest europejski, czyli gwarantowanej jakości, a przypadku żywności - gwarantowanej zdrowej produkcji.

Przyszłość polskiego patriotyzmu gospodarczego, czyli żywotności produktów polskiego pochodzenia zależy od stopnia naszej integracji z gospodarką Unii Europejskiej. Wspólnej waluty, obligacji, linii lotniczych i kolejowych. Wspólnej polityki zrównoważonego rozwoju. 

Banalne jest przypominanie, że za lat naście będziemy mogli skutecznie konkurować z protekcjonistycznymi gospodarkami Chin, Brazylii, USA, wschodzącymi Nigerii i Wietnamu, tylko jako wspólna gospodarka Unii Europejskiej. 

Aby polska kiełbasa była polską, czyli najlepszą na świecie, a camembert był francuski, będziemy wspólnie produkować wspólne europejskie samochody, statki, samoloty pod wspólnymi, zdenacjonalizowanymi markami.

Piotr Gadzinowski 

Źródło: Blog Piotra Gadzinowskiego - Lewica24.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz