Każda rocznica katastrofy z 10 kwietnia
napawa większym smutkiem od poprzedniej. I niestety nie jest to tylko smutek
związany z brakiem tych, którzy zginęli. Zasmuca również głęboki podział w
polskim społeczeństwie. A przede wszystkim jak wiele niektórzy politycy
wkładają energii w to, aby ów podział jeszcze pogłębić.
Numerem jeden jest tutaj Antoni Macierewicz.
Ile bezczelności i braku empatii trzeba mieć w sobie, żeby opowiadać, że troje
pasażerów lotu do Smoleńska przeżyło katastrofę? Nie podając na to
najmniejszych dowodów! Czy Macierewicz wie, co mogą czuć w takiej chwili
rodziny ofiar? W każdym przecież może on rozpalić iskierkę nadziei, że to jego
bliscy przeżyli katastrofę! I to wszystko tylko po to, aby zbić polityczny
kapitał, aby budować podział smoleński.
Nikt mnie nie przekona, że większość
polityków PiS-u wierzy w zamach. Rozgrywają sprawę smoleńską na zimno. Dlatego
jest to, tym bardziej odrażające.
Niestety strona rządowa robi wiele, aby
tezy Macierewicza trafiły na podatny grunt. Po tym, jak okazało się, że polscy
specjaliści źle zmierzyli nieszczęsną brzozę, niejedna osoba zastanowiła się,
czy w tezach Macierewicza „może nie ma czegoś na rzeczy”.
Nie mam pretensji do premiera, że
poleciał do Nigerii. Mam natomiast pretensje do prezydenta, że 10 kwietnia nie
wyszedł z Pałacu i główne obchody zorganizował w pałacowej kaplicy. Mam też pretensje
do Ewy Kopacz, że 10 kwietnia nie wyszła z Sejmu i główne obchody zorganizowała
na sejmowym korytarzu.
Oczywiście spotkanie z „ludem
smoleńskim” może należeć do nieprzyjemnych. Sam się o tym wczoraj przekonałem.
Ale służba publiczna nie składa się tylko przyjemnych momentów. Po coś się ma
te 70 proc. społecznego zaufania.
Źródło: Blog Wojciecha Olejniczaka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz