Już czas, by koszty globalnej zimy
finansowej ponieśli ci, którzy ją wywołali, a jednocześnie najwięcej na niej
zarobili. To nie ludzie najmniej zarabiający spowodowali światowy kryzys. Ten
kryzys to dzieło finansowych spekulantów, szalonego liberalizmu, chciwości
najbogatszych. Dlaczego więc koszty wychodzenia z finansowej i gospodarczej
zapaści ma ponosić szary obywatel? – pyta Krzysztof Gawkowski, sekretarz
generalny SLD.
Już czas, by koszty globalnej zimy
finansowej ponieśli ci, którzy ją wywołali, a jednocześnie najwięcej na niej
zarobili
To nie ludzie najmniej zarabiający
spowodowali światowy kryzys. Ten kryzys to dzieło finansowych spekulantów,
szalonego liberalizmu, chciwości najbogatszych. Dlaczego więc koszty
wychodzenia z finansowej i gospodarczej zapaści ma ponosić szary obywatel?
Taka dyskusja toczy się dziś na świecie.
Ale nie w Polsce, bo w Polsce władzę sprawuje prawica. Najwyższa więc pora
przebić się przez mur milczenia. I odpowiedzieć na kluczowe pytanie: kto ma
zapłacić za kryzys, za przywrócenie normalności? Zwykli zjadacze chleba, ci,
którzy ledwo wiążą koniec z końcem, czy finansowi spekulanci i bogacze?
Europejska lewica zna odpowiedź. I wskazuje, skąd wziąć pieniądze na naprawę
gospodarki.
Kryminalne zagadki Wall Street
Podatek od transakcji finansowych
jeszcze kilka lat temu był uznawany za dyżurny postulat alterglobalistów i
radykałów. Dzisiaj projekt przechodzi ze świata marzeń do rzeczywistości.
Niedawno 11 państw Unii Europejskiej, reprezentujących dwie trzecie unijnego
PKB, zdecydowało się na wprowadzenie podatku od transakcji finansowych. Co
wydarzyło się w tym czasie? Wybuchł gigantyczny kryzys finansowy. Wpędził on
światową gospodarkę w perturbacje, z których nie możemy wyjść do dzisiaj.
Kryzys trwa już piąty rok. Jeśli sięgnąć do analogii historycznych, to w tym
momencie wielkiego kryzysu gospodarka już wychodziła na prostą… W oczach opinii
publicznej winni takiego stanu rzeczy są finansiści, inwestorzy giełdowi,
nazywani dzisiaj po prostu spekulantami. Ten świat opisał w bestsellerowej
książce „Wielki szort” Michael Lewis, dziennikarz gospodarczy, znający wielkie
korporacje od podszewki. Lewis stwierdza bez ogródek: „Granica między hazardem
a inwestycją jest sztuczna i cienka. (…) Może najlepsza definicja »inwestycji«
będzie następująca: hazard z szansami po stronie inwestora. Ludzie sprzedający
papiery hipoteczne subprime uprawiali hazard, mając szanse po swojej stronie.
Ludzie je kupujący – praktycznie cały system finansowy – mieli szanse przeciw
sobie. (…) Prezesi wszystkich głównych firm Wall Street też obstawili błędnie.
Wszyscy bez wyjątku albo doprowadzili swoje firmy do bankructwa, albo uratowali
się od bankructwa dzięki interwencji rządu Stanów Zjednoczonych. Wszyscy też
się wzbogacili”. Takie reguły gry muszą budzić wściekłość obywateli, od lat
słyszących o zaciskaniu pasa, o kolejnych wyrzeczeniach. Koszty wychodzenia z
kryzysu zostały przerzucone na tych, którzy nie odpowiadają za jego wybuch.
Od alterglobalizmu do Komisji
Europejskiej
Pomysłem na sprawiedliwsze rozłożenie
kosztów wychodzenia z kryzysu jest właśnie wprowadzenie podatku od transakcji
finansowych. I jednocześnie prewencyjne postawienie tamy spekulacjom, które
mogą powodować w przyszłości powstawanie kolejnych baniek i kolejnych kryzysów.
W maju 2012 r. dzięki staraniom socjalistów Parlament Europejski poparł
wprowadzenie podatku od transakcji finansowych. Europarlament zaakceptował
stawki zaproponowane przez Komisję Europejską: 0,1% dla akcji i obligacji,
0,01% dla instrumentów pochodnych oraz zwolnienie z podatku funduszy
emerytalnych. Nowy podatek zapewniłby gigantyczne przychody do budżetu Unii
Europejskiej. Pierwsze ekspertyzy Partii Europejskich Socjalistów mówiły nawet
o 200 mld euro rocznie. Po wykruszeniu się pewnej liczby państw i kompromisowym
złagodzeniu projektu można mówić o kilkudziesięciu miliardach euro rocznie. Na
wzmocnioną współpracę zdecydowało się doborowe grono państw, z Niemcami,
Francją, Włochami i Hiszpanią na czele. Podatek od transakcji finansowych chcą
wprowadzić ponadto Estonia, Grecja, Słowacja, Belgia, Austria, Portugalia i
Słowenia. Niestety, polski rząd postanowił stać z boku. Mamy obsesję na punkcie
Europy dwóch prędkości i zamykania nam drzwi przed nosem. Gdy jednak jesteśmy
zapraszani do europejskiego pociągu pierwszej prędkości, zostajemy na peronie.
A przecież polski system finansowy jest stosunkowo niewielki, koszt biletu
byłby zatem niski, korzyści zaś bardzo duże.
Historyczna lekcja
Podatek od transakcji finansowych to
niejedyny sposób na zdjęcie kosztów wychodzenia z kryzysu z barków zwykłych
obywateli. Potrzebna jest także poważna reforma podatku PIT. W polityce
gospodarczej popularność poszczególnych doktryn przypomina sinusoidę. Aż do
wybuchu wielkiego kryzysu gospodarczego w roku 1929 dominowała liberalna
doktryna niewidzialnej ręki rynku, wiara w samoregulujący się rynek, który
zapewnia najszybszy wzrost gospodarczy. Ta wiara załamała się wraz z krachem
nowojorskiej giełdy i zderzeniem z brukiem inwestorów wyskakujących z okien
swoich apartamentów. Efektem tego przełomu był zupełnie nowy paradygmat
gospodarczy. W warstwie intelektualnej Adama Smitha zastąpił John Maynard
Keynes. W warstwie praktycznej wzorem polityki antykryzysowej stał się Nowy Ład
prezydenta Roosevelta. Po wojnie w Europie powstał Europejski Model Społeczny –
z ducha socjaldemokratyczny – i zapewnił kontynentowi trzy dekady najszybszego
rozwoju w historii ludzkości. Kryzys naftowy i wejście na scenę pokolenia
indywidualistów niepamiętających wojny ani wielkiego kryzysu doprowadziły do
demontażu tego systemu. W warstwie intelektualnej nastąpił powrót do Adama
Smitha, tym razem w wersji zwulgaryzowanej – w postaci neoliberalizmu
promowanego przez Miltona Friedmana.
Margaret Thatcher i Ronald Reagan stali
się praktykami tego zwrotu. Ich polityka została skodyfikowana w postaci tzw.
konsensusu waszyngtońskiego, sprowadzającego się do zaleceń: deregulować,
prywatyzować, liberalizować. Tę receptę zaordynowano m.in. Polsce po upadku
realnego socjalizmu. Była to terapia szokowa o ogromnych, negatywnych
konsekwencjach społecznych. W skali globalnej dominacja neoliberalizmu, a
konkretnie deregulacja rynków finansowych, doprowadziła do ostatniego kryzysu
gospodarczego, największego od roku 1929.
W tym momencie dochodzimy do problemu
sprawiedliwego rozłożenia obciążeń podatkowych. W 1929 r. – w momencie wybuchu
wielkiego kryzysu – najwyższa stawka podatkowa w USA wynosiła 25%. W okresie
Nowego Ładu wzrosła do 63%. A w roku 1960 – za rządów republikańskich –
najwyższa stawka PIT, płacona rzecz jasna przez milionerów, wynosiła 91%. Gdy
Reagan dochodził do władzy, milionerzy w USA płacili 70% podatku. Gdy władzę
oddawał – już tylko 28%.
Wiatr zmian
Dzisiaj wahadło znowu wychyla się w
stronę lewicy. Obama zdecydował się na podniesienie podatków osobom o
najwyższych dochodach. Jego krok nie mógł być tak radykalny, jak prezydent
sobie życzył, bo Partia Republikańska ma większość w Izbie Reprezentantów. Z
drugiej strony wielu republikanów uważało, że niewielkie podniesienie podatków
dla osób o najwyższych dochodach jest sprawiedliwe i racjonalne ekonomicznie.
Jeśli chcemy naprawić gospodarkę i społeczeństwo, to wychylenie wahadła w lewo
musi być tak poważne jak w okresie Nowego Ładu czy w powojennej Europie.
Najlepszym sposobem na zapewnienie kilku
kolejnym pokoleniom życia w bezpieczeństwie i dobrobycie jest sprawiedliwy
podział dóbr. Za każdy kryzys ktoś musi zapłacić. To zasada prosta jak
powtarzalność wschodu i zachodu słońca. Już czas, by za globalną zimę finansową
zapłacili ci, którzy ją wywołali, a jednocześnie najwięcej na niej zarobili.
Najbogatsi powinni umieć dzielić się z biedniejszymi, bo tylko taka droga
uchroni nas od innej globalnej katastrofy – wojny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz