W 1989 r. stała się w Polsce ciemność. A
raczej katolicka ciemnota. Będzie w Polsce trwała jeszcze długo, bo
hierarchowie nie wzorują się na Bogu, który „widząc, że światłość jest dobra,
oddzielił ją od ciemności” (Księga Rodzaju, rozdz.1) ani nie wierzą, że
„nastanie dzień sądu nad wszystkim, co pyszne i wysokie /…/ aby było poniżone”
(Księga Izajasza, rozdz.2).
Toteż pomimo apelu papieża Franciszka,
aby Kościół był ubogi i dla ubogich, Konferencja Episkopatu Polski nie
zdecydowała się na kultywowanie cnót ubóstwa, skromności, umiarkowania i
sprawiedliwości. Polska pozostanie czarną wyspą, na której Kościół jest bogaty,
bezduszny, bezczelny, bezideowy i bezkarny. Z pomocą państwa i premiera Tuska.
Robienie czegokolwiek dla biednych
hierarchia kościelna uznaje za zajęcie jałowe i bezsensowne. Jednak słowa
Franciszka nie mogły pozostać bez odzewu. Biskupi zaczęli nerwowo szukać
korzystnej dla siebie interpretacji. I znaleźli.
Bp Polak, sekretarz Konferencji
Episkopatu Polski, oświadczył: „Kościół nie jest jedną z wielu organizacji
charytatywnych, ale to wspólnota, która przede wszystkim głosi zbawienie
ludziom ubogim”. W Polsce ubodzy mogą więc liczyć jedynie na święte obrazki.
Najlepiej z Matką Teresą, bo to niedościgły ideał polskiego kleru. Setki
milionów dolarów ukrywała na tajnych kontach, a chorym dawała medaliki z Matką
Boską zamiast leków i środków uśmierzających ból. Uważała, że cierpienie jest
światu potrzebne, ale sama przed śmiercią cierpieć nie chciała. Za przekręconą
kasę została świętą. Po ujawnieniu tych kompromitujących faktów Komitet
Noblowski powinien cofnąć nagrodę, a Franciszek świętość. Poczekamy, zobaczymy.
Gdyby patent Matki Teresy zastosował minister Arłukowicz, Nobla by wprawdzie
nie dostał, ale błogosławieństwo abp. Michalika, jak najbardziej. Pod
warunkiem, że obrazki lub medaliki zamówiłby w kościelnej wytwórni i sowicie
opłacił z budżetu ministerstwa.
Z kolei ustami kard. Nycza, Episkopat
Polski wyjaśnił wiernym, że papieżowi chodziło nie o banalną biedę, ale o
ubóstwo chrześcijańskie, którego „istota polega na tym, jakie ma człowiek ręce,
czy one się nie kleją zbytnio do rzeczy materialnych, do których się
przywiązuje /…/ ubogim jest milioner, który nie przywiązuje się do tego co ma i
potrafi się dzielić, a nie żebrak, który żyje w nieustannym pragnieniu
posiadania rzeczy materialnych”. Polski kler będzie więc nadal błogosławił
siebie i innych milionerów. Oczywiście tych, co się do majątku nie przywiązują.
To pewne zagrożenie dla duchowieństwa. Pewnie właśnie po to, by osobiście o
majątku nie myśleć, wynajmowali oszustów do reprezentowania Kościoła w Komisji
Majątkowej. Grunt to właściwa interpretacja. Tylko, czy Pan Bóg ją uszanuje?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz