piątek, 26 kwietnia 2013

Czarzasty: Marzy mi się partia potrzebna ludziom...




Z Włodzimierzem Czarzastym, szefem mazowieckiego SLD, rozmawia Agata Czarnacka.
AC: Jesteś autorem hasła “Książka zamiast marihuany”. Hasło z jednej strony niesłychanie nośne, ciekawe, dobrze wprowadza diagnozę dość dziwnej sytuacji w naszym kraju. Coraz powszechniej interesujemy się “wolnymi konopiami”, a zapominamy o rozwijaniu czytelnictwa, mimo że statystyki są druzgoczące. Z drugiej jednak strony, to hasło zostało przez niektórych uznane za zbyt polityczne. Kasia Malinowska-Sempruch na łamach “Krytyki Politycznej” radykalnie opowiedziała się przeciwko takiemu stawianiu sprawy, uznając to za cios w politykę narkotykową prowadzoną na lewej stronie.

WC: Nie podsumowałem tym hasłem polityki narkotykowej. Nie mam nic ani do polityki narkotykowej, ani do tego, co robi Kasia Malinowska-Sempruch oraz wiele innych osób, które zwracają uwagę, że trzeba zrobić porządek z marihuaną. Po prostu twierdzę, że książka jest ważniejsza od marihuany. Marzy mi się taki kraj, w którym premier polskiego rządu będzie mówił nie tylko to, że jest fajnie, bo są Orliki, i namawiał młodzież nie tylko do grania w piłkę nożną. Ja – gdybym był premierem naszego kraju – namawiałbym do czytania książek. Hasło “książka jest ważniejsza od narkotyków” jest po prostu mądrym hasłem.

Naprawdę w to wierzę. Uważam też, że w czasach kryzysu ważniejsze jest dla matki, żeby dać dziecku bułkę niż marihuanę.

Nie zabraniam nikomu głosić, że marihuana jest ważna, ale niech ci sami ludzie dadzą mi prawo mówić, że dla mnie książka jest ważniejsza.

AC: Myślisz, że to trafi do Donalda Tuska, Bogdana Zdrojewskiego, minister Kudryckiej?

WC: Nie wiem czy trafi. Właściwie nie mam aż takich ambicji. Moje ambicje na razie sprowadzają się do tego, żeby Sojusz Lewicy Demokratycznej zajął się rzeczami potrzebnymi zwykłym ludziom. Żeby nigdy nie było tak, jak powiedział Sierakowski w ostatnim wywiadzie do “Gazety Wyborczej”, nota bene bardzo ciekawym, że gdyby się zlikwidowało centrale wszystkich partii w Polsce, to te partie po prostu by zniknęły, bo zwyczajnie nie są ludziom potrzebne.

A ja chciałbym tworzyć taką partię, która w powiatach i gminach byłaby potrzebna. Nie taką, w której siedzibach odbywają się raz w miesiącu albo raz na na dwa miesiące zebrania, ale taką, żeby, na przykład, w każdy pierwszy piątek miesiąca do siedzib SLD przychodzili ludzie na akcję “Uwolnić książkę”. Jeśli mają zbędne przeczytane książki – to niech mają okazję się nimi wymieniać. Na to potrzeba czterech godzin raz w miesiącu, w każdy pierwszy piątek...

Jeżeli mnie zaatakuje Kościół, że w pierwszy piątek miesiąca trzeba chodzić do spowiedzi - bo jest takie zalecenie – powiem, że nie walczę z nim. Niech ludzie wierzący chodzą i się spowiadają w pierwszy piątek miesiąca.

AC: A po drodze wpadną do siedziby SLD i wymienią sobie książki...

WC: Chciałbym również, żeby w tych siedzibach prowadzono porady prawne,  podstawowe pogadanki medyczne, chciałbym żeby partia skupiała wokół siebie społeczność – tak jak PPS przed II wojną światową... Żeby była, po prostu, potrzebna ludziom.

AC: Chcesz, żeby partia przejmowała zadania państwa, takie jak prowadzenie bibliotek czy gabinetów lekarskich?

WC: To nie jest kwestia bibliotek i gabinetów lekarskich. Chciałbym, żeby partia zaczęła realizować w praktyce hasło społeczeństwa obywatelskiego: społeczeństwa aktywnego, społeczeństwa, które rozwiązuje swoje problemy, kiedy państwo nie daje rady, społeczeństwa, które będzie aktywizowało to państwo do pracy, społeczeństwa opartego na organizacjach pozarządowych. Żeby partie współpracowały z tymi stowarzyszeniami, które będą chciały z nimi współpracować. Żeby ludzie byli coraz bardziej aktywni, żeby brali swoje sprawy w swoje ręce.

Czy to jest marzenie partii lewicowej? Realizacja koncepcji społeczeństwa obywatelskiego? Jest. Jak można nie namawiać ludzi do aktywności?

AC: Do robienia czegoś razem...

WC: Czytałem taką książkę Bohumila Hrabala “Miasteczko, w którym czas się zatrzymał”. Opowiada w niej jak przez II wojną światową, kiedy nie było realnego komunizmu czy realnego socjalizmu, ludzie się spotykali i organizowali się w różne związki sportowe, kółka kulturalne, prowadzili aktywne życie. Później przyszedł komunizm i wszystko to zmonopolizował, a w rezultacie wygasił.

A mi się marzy taka partia, która będzie namawiała do tworzenia spółdzielni, żeby ludzie pamiętali, że nie jest tylko jedna forma własności w kapitalizmie, czyli własność prywatna, że jest też własność państwowa i własność spółdzielcza. A skoro jest możliwa własność spółdzielcza, to można zakładać spółdzielnie, bo to ma sens. I niech te spółdzielnie budują mieszkania tam, gdzie państwo nie daje rady.

Chciałbym, żeby SLD był potrzebny obywatelom, nawet jak się zlikwiduje centralę – do czego zresztą nie namawiam. Ale nawet w takiej sytuacji partia musi dalej żyć i być potrzebna w terenie, bo rozwiązuje różne problemy lokalnych społeczności.

Przecież to jest marzenie każdego działacza partyjnego! Ja zaczynam to robić, na przykład, poprzez wprowadzenie mody na książkę. Czy to źle, żeby SLD kojarzył się z książką?

AC: Zupełnie nie.

WC: Jeszcze rok czy dwa lata temu był problem z tożsamością poszczególnych partii. Mówiliśmy, że jeśli chodzi o PiS – to na myśl przychodzi szaleństwo smoleńskie. Jeżeli chodzi o Ruch Palikota – szaleństwo kościelne i marihuana. SLD ma kilka takich punktów odniesienia: naszym punktem odniesienia jest walka o podniesienie najniższej pensji, zmniejszanie różnicy dochodowej, wiek emerytalny...

Czy jeżeli następnym punktem odniesienia będzie to, że mówimy ludziom “czytajcie książki, bo to rozwija”, bo to tworzy w głowach baśnie, to naprawdę będzie takie złe? Tak, takie baśnie można również stworzyć sobie, paląc marihuanę, ale ja bym jednak wolał, żeby młodzi ludzie tworzyli sobie baśnie i światy w głowach – czytając książki.

Źródło: Lewica24.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz