czwartek, 4 kwietnia 2013

Piotr Gadzinowski: Baba babie grabie



Kongres Kobiet stracił twarz królowej polskich serc. Zyskał gniazda intrygujących żmijek.
O rozwodzie Jolanty Kwaśniewskiej – „Królowej polskich serc” z Kongresem Kobiet wie już każdy Obywatel w naszym kraju. Bo od wtorku rano bombardowały o tym okładki „Wprost” i „Newsweeka” wzmocnione salwami telewizji śniadaniowych i wszystkich innych przekaziorów.

Przekaz różnych mediów był jednoznaczny. Oto szlachetna i bezinteresowna, nasza księżniczka Diana zrywa stosunki z gronem zawistnych o jej popularność bab.

Poszło „o przyzwoitość w działaniu” – media cytują wyważoną i enigmatyczną odpowiedź dożywotniej Pierwszej Damy. I dodają od siebie plotki o odsuwaniu od wpływów, od miejsca przy stole prezydialnym i innych formach upokarzania Kwaśniewskiej. W efekcie KK jawi się jak gniazdo intrygujących, kłótliwych, zawistnych żmijek. Manipulowanych przez Henrykę Bochniarz – istnego Stalina Kongresu.

Nic dziwnego, że tak „patologiczny” Kongres opuściła inna sprawiedliwa – Henryka Krzywonos. Legenda pierwszej „Solidarności”.

Została Wanda Nowicka, której w mediach Ruch Palikota systematycznie przyprawia gębę „chytrej baby”. Łasej na nienależną premię i kurczowo trzymającej się szmalcowej posady wicemarszałkini Sejmu RP. Nowicka na zarzuty Ruchu Palikota, że nie ma prawa być marszałkinią bez poparcia macierzystego klubu parlamentarnego, odpowiadała, iż reprezentuje tam organizacje pozarządowe, zwłaszcza Kongres Kobiet.

Teraz odpowiedzią liderek Kongresu na ten rozwód jest milczenie lub bagatelizowanie go.

W polskim życiu politycznym nie tylko ważne jest, jak jest w rzeczywistości, często ważniejsze bywa, jaką rzeczywistość prezentują media. Teraz Kongres Kobiet, i tym samym polski ruch feministyczny, jawi się przyszłym Wyborcom jako grupka zadufanych, pokłóconych paniuś z Warszawki. Oczywiście można, trzeba nawet, nie zgadzać się z tym. Ale trzeba pamiętać, że panie z Kongresu same sobie też takie wizerunki medialne nagrabiły.

Kongres Kobiet miał być alternatywą dla obecnego, męskiego, patologicznego stylu uprawiania polityki. Tego intryganckiego, kłótliwego stylu. Braku prymatu merytorycznego działania nad marketingiem politycznym. W tym celu Kongres powołał swój „Gabinet cieni” – alternatywny rząd składający się z licznych ministerek.

Niestety rząd ten jest bardziej znany z zasiadającej w nim reprezentacji, niż systematycznej pracy. Pisałem o tym w „Gabinet widzę ogromny” 9 listopada ubiegłego roku.

Czy zauważyliście członkinie „Gabinetu cieni” Kongresu uczestniczące w debatach publicznych jako jego ministerki? Prezentujące lepsze, bo kongresowe rozwiązania?

Można zrozumieć, że jest to trudne, bo Kongres Kobiet z założenia skupiał panie z różnych środowisk, o różnych poglądach politycznych, czasem posiadające sprzeczne interesy.

Ale po co tak skonstruowany Kongres powołał alternatywny rząd?

Po co zabiegał, by być główną, wręcz jedyną, reprezentacją polskiego feminizmu?

Czy skłócony teraz Kongres ma być nadal jedyną medialną twarzą feminizmu w Polsce?

Pytam jak męski feminista, zwolennik zasady suwaka na listach wyborczych i przede wszystkim większego udziału kobiet polityce parlamentarnej.

Boję się, że jeśli synonimem feminizmu w Polsce będzie aktualny wizerunek Kongresu Kobiet, to kandydatkom w czasie przyszłych wyborów ani suwak na listach wyborczych, ani święty Boże w zebraniu głosów nie pomoże. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz