Kongres Kobiet stracił twarz królowej
polskich serc. Zyskał gniazda intrygujących żmijek.
O rozwodzie Jolanty Kwaśniewskiej –
„Królowej polskich serc” z Kongresem Kobiet wie już każdy Obywatel w naszym
kraju. Bo od wtorku rano bombardowały o tym okładki „Wprost” i „Newsweeka”
wzmocnione salwami telewizji śniadaniowych i wszystkich innych przekaziorów.
Przekaz różnych mediów był jednoznaczny.
Oto szlachetna i bezinteresowna, nasza księżniczka Diana zrywa stosunki z
gronem zawistnych o jej popularność bab.
Poszło „o przyzwoitość w działaniu” –
media cytują wyważoną i enigmatyczną odpowiedź dożywotniej Pierwszej Damy. I
dodają od siebie plotki o odsuwaniu od wpływów, od miejsca przy stole
prezydialnym i innych formach upokarzania Kwaśniewskiej. W efekcie KK jawi się
jak gniazdo intrygujących, kłótliwych, zawistnych żmijek. Manipulowanych przez
Henrykę Bochniarz – istnego Stalina Kongresu.
Nic dziwnego, że tak „patologiczny”
Kongres opuściła inna sprawiedliwa – Henryka Krzywonos. Legenda pierwszej
„Solidarności”.
Została Wanda Nowicka, której w mediach
Ruch Palikota systematycznie przyprawia gębę „chytrej baby”. Łasej na
nienależną premię i kurczowo trzymającej się szmalcowej posady wicemarszałkini
Sejmu RP. Nowicka na zarzuty Ruchu Palikota, że nie ma prawa być marszałkinią
bez poparcia macierzystego klubu parlamentarnego, odpowiadała, iż reprezentuje
tam organizacje pozarządowe, zwłaszcza Kongres Kobiet.
Teraz odpowiedzią liderek Kongresu na
ten rozwód jest milczenie lub bagatelizowanie go.
W polskim życiu politycznym nie tylko
ważne jest, jak jest w rzeczywistości, często ważniejsze bywa, jaką
rzeczywistość prezentują media. Teraz Kongres Kobiet, i tym samym polski ruch
feministyczny, jawi się przyszłym Wyborcom jako grupka zadufanych, pokłóconych
paniuś z Warszawki. Oczywiście można, trzeba nawet, nie zgadzać się z tym. Ale
trzeba pamiętać, że panie z Kongresu same sobie też takie wizerunki medialne
nagrabiły.
Kongres Kobiet miał być alternatywą dla
obecnego, męskiego, patologicznego stylu uprawiania polityki. Tego
intryganckiego, kłótliwego stylu. Braku prymatu merytorycznego działania nad
marketingiem politycznym. W tym celu Kongres powołał swój „Gabinet cieni” –
alternatywny rząd składający się z licznych ministerek.
Niestety rząd ten jest bardziej znany z
zasiadającej w nim reprezentacji, niż systematycznej pracy. Pisałem o tym w
„Gabinet widzę ogromny” 9 listopada ubiegłego roku.
Czy zauważyliście członkinie „Gabinetu
cieni” Kongresu uczestniczące w debatach publicznych jako jego ministerki?
Prezentujące lepsze, bo kongresowe rozwiązania?
Można zrozumieć, że jest to trudne, bo
Kongres Kobiet z założenia skupiał panie z różnych środowisk, o różnych poglądach
politycznych, czasem posiadające sprzeczne interesy.
Ale po co tak skonstruowany Kongres
powołał alternatywny rząd?
Po co zabiegał, by być główną, wręcz
jedyną, reprezentacją polskiego feminizmu?
Czy skłócony teraz Kongres ma być nadal
jedyną medialną twarzą feminizmu w Polsce?
Pytam jak męski feminista, zwolennik
zasady suwaka na listach wyborczych i przede wszystkim większego udziału kobiet
polityce parlamentarnej.
Boję się, że jeśli synonimem feminizmu w
Polsce będzie aktualny wizerunek Kongresu Kobiet, to kandydatkom w czasie
przyszłych wyborów ani suwak na listach wyborczych, ani święty Boże w zebraniu
głosów nie pomoże.
Źródło: Blog Piotra Gadzinowskiego
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz