Kim Dżong-un zarobiłby w Polsce masę
pieniędzy, gdyby tylko miał tu dobrych adwokatów. Podobnie Aleksander
Łukaszenka.
Obaj mogą wzbogacić się na odszkodowaniach
wypłacanych im przez polskie media. Zagrożonych skazaniem ich za przestępstwa z
artykułu 136 paragraf 3 polskiego kodeksu karnego. Czyli za „publiczne
znieważanie” „głowy obcego państwa”.
Ponieważ obaj takich nie mają, lub nie
chcą mieć, to ofiarą paragrafu 3 art.136 kodeksu karnego ma szanse zostać Ewa
Wójciak – dyrektorka Teatru Dnia Ósmego.
Za zamieszczoną na swym profilu
facebookowym krytyczną opinię o nowo wybranym papieżu Franciszku. Bo polska
prokuratura wszczęła postępowanie. I jeśli sąd uzna, że paragraf 3 art.136 kk
został naruszony, to Ewa Wójciak może posiedzieć w więzieniu nawet trzy lata.
Bo z paragrafem 3 art.136. kk żartów nie ma.
Przekonał się o tym Jerzy Urban, który w
felietonie „Obwoźne sadomaso” wydrwił kult uprawiany wokół chorego papieża Jana
Pawła II. Po wieloletnim procesie, prokuratorskim polowaniu na Urbana,
poszukiwaniu odpowiedniego do skazania go prawa, organy ścigania odkurzyły
niestosowany od lat w Polsce paragraf 3 art.136. Ale zachowały umiar i
przytomnie nie posłały Urbana do więzienia. Skazano go „jedynie” na grzywnę.
Określenia „sędziwy bożek”, „ Breżniew Watykanu” oraz „gasnący starzec” sąd
wycenił na 20 tysięcy złotych.
Ciekawe ile będzie teraz wart „chuj” Ewy
Wójciak? Pięćdziesiąt tysięcy złotych czy pół roku pierdla albo przymusowych
robót publicznych?
Jerzy Urban jest ponownie prokuratorskim
medialnym zwierzęciem doświadczalnym. Premier Donald Tusk pozwał redaktora
Urbana za żart primaaprilisowy zamieszczony w tygodniku „Nie”. Pozwał go jako
zwykły obywatel Donald Tusk, powołując się na naruszenie artykułów 23 i 24
kodeksu cywilnego, o czym poinformował wszystkich rzecznik prasowy premiera
Tuska pan poseł Paweł Graś. Dowiedzieliśmy się, że obywatel Donald Tusk chce,
by redaktor Urban przeprosił premiera Tuska za tradycyjny żart primaaprilisowy
i dodatkowo zapłacił za zamieszczone w komercyjnych mediach ogłoszenia
informujące o przeprosinach. Zapowiada się ciekawy proces, ważny dla wolności
słowa w naszym kraju, bo do tej pory żarty primaaprilisowe były bezkarne..
Teraz mamy coraz więcej zagrożeń dla
wolność słowa. Bogate firmy i zamożni politycy korzystają ze sprawnych
kancelarii adwokackich, które blokują przygotowywane publikacje, jak to było
niedawno z informacjami tygodnika „Nie” o „rzekomym romansie” europosła Jacka
Kurskiego. Albo wszczynają pokazowe, upublicznione procesy o zniesławienia.
Kancelarie prawne, przygotowując pozwy, nie uznają już dziennikarskich
tradycji, jak to jest w przypadku kwietniowego święta Prima Aprilis, ani
prywatnego charakteru wypowiedzi na Facebooku.
Niestety politycznie i towarzysko
skłócone, pozbawione silnych związków zawodowych, polskie środowisko
dziennikarskie nie potrafi bronić swych korporacyjnych i wolnościowych
interesów. Ściganie lewicowego Urbana wywołuje głupią, bezinteresowną radość
prawicy. Ściganie prawicowego Cezarego Gmyza widoczną satysfakcję prorządowych,
głównych mediów.
Procesy sądowe są w Polsce coraz
droższe, a honoraria dziennikarskie, proporcjonalnie do kosztów wykonywania
zawodu, coraz niższe. Dodatkowo coraz częściej koncerny medialne unikają
dzielenia się z dziennikarzami kosztami wieloletnich procesów, ochrony prawnej.
Ostatnio właściciel Gremi Media, wydawca „Rzeczpospolitej” Grzegorz Hajdarowicz
zrezygnował z pomocy prawnej dla swych trzech byłych pracowników: Pawła
Lisickiego, Tomasza Wróblewskiego, Cezarego Gmyza. Prawa co prawda nie złamał,
ale na pewno dotychczasową etykę zawodową i zwyczaje.
Z drugiej strony polskie środowisko
dziennikarskie należy do najbardziej żarliwych piewców „wolnego,
nieskrępowanego rynku” i „nieograniczonych praw własności”. Zatem czemu się
dziwić, że panowie właściciele mediów traktują je jak swe prywatne folwarki ?
Źródło: Blog Piotra
Gadzinowskiego
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz