W mediach rozochoceni i uśmiechnięci
rodacy są już na wakacjach. Zupełnie jak we śnie Jeremiego Przybory, który
jednak odróżniał rojenia od jawy. Opuścili miasta i tłumnie udali się za siedem
gór i siedem rzek.
Redaktorzy telewizji informacyjnych
zapewniają, że to, co najważniejsze w życiu Polaka latem, czyli pogoda,
dopisze. Nadworny socjolog dynastii panującej, profesor Janusz Czapiński
zapewnia w prasie, że 80 proc. rodaków, czyli wszyscy, którzy są w stanie
utrzymać się na nogach i nie wymagają kroplówki, są szczęśliwi. Dla
potwierdzenia tego faktu demonstruje własną rozradowaną twarz na fotografii
załączonej do peanów i pień anielskich.Smutasy bez pracy, na śmieciówkach, czy
niekulturalnie chorzy na raka i roszczeniowo oczekujący na chemię, psują
urzędowy optymizm. A przecież wszystko rośnie – rosnących pensji wprost nie
sposób dogonić, tak pędzą. Lawinowo rośnie też liczba nieco mniej rozradowanych
– chorych psychicznie – co jest charakterystyczne dla krajów neoliberalnych –
już co czwarty Polak cierpi z tego powodu.
Źle i coraz gorzej
Dawniej, bardziej logicznie Kościół
zapewniał, że po śmierci ostatni będą pierwszymi i to się jakoś trzymało kupy.
Karol Marks słusznie nazywał ten greps „opium dla ludu” i było to opium dosyć
tanie. Obecnie według mediów ostatnich nie ma, wszyscy pozostali wPRL-u.
Tymczasem według GUS-u, mamy drugi kolejny rok spadku realnych dochodów i 20
proc. Polaków uważających swoją sytuację materialną za bardzo złą, a 50 proc.
za ledwie przeciętną, czyli że z trudem wiążą koniec z końcem. Dwie trzecie
Polaków nie osiąga średniej płacy, a to oznacza, że w większości pracownicy
zarabiają (według GUS) około 2 tys. tys. zł miesięcznie i ledwie dają radę, o
ile ktoś nie wpadnie na głupi i nieoszczędny pomysł, żeby się rozchorować, i
rozrzutnie wydawać kasę na leki. Mało tego – aż 18,5 proc. musi przeżyć za
najwyżej połowę średniego wynagrodzenia, a więc 1,6 tys. zł.
Polska antywakacyjna
Nie dziwi więc, że w rzeczywistości
wakacje są luksusem, na który stać tylko zamożnych. Według ubiegłorocznych
badań „Barometr Providenta”, w 2012 r. zaledwie co trzeci Polak (około 28
proc.), planował wyjazd wakacyjny. Wyjeżdżający w 83 proc. jako miejsce
spędzenia urlopu wybierali Polskę, a i to głównie u rodziny, znajomych, na
działce. Według badań CBOS-u w 2012 r. tylko 35 proc. Polaków wyjeżdżało
turystycznie na dłużej niż 5 dni. Aż połowa dzieci nie wyjeżdża na żadne
wakacje, a jedna trzecia pracuje. Oczywiście ta Polska antywakacyjna w mediach
nie istnieje, jako nie pasująca do tryumfalnych fanfar nadwornych socjologów.
Masowe, prawie darmowe wczasy pracownicze, kolonie i obozy letnie dla dzieci
organizowane za komuny, są już tylko wspomnieniem. W internecie znajdziemy
setki wpisów osób, które opisują dawne powszechne, zwykle coroczne wyjazdy
wakacyjne w czasach komunistycznego ucisku i niedoli. W tych dawnych ciężkich
czasach niewoli, granice były zamknięte i wszyscy musieli znosić okropną pogodę
nad zimnym polskim morzem. Dzisiaj Polak siedząc w domu przed telewizorem
cieszy się, że żyjemy w wolnym kraju, granice są otwarte i można jechać gdzie
się chce, a właściwie nie jechać gdzie się chce. Najważniejsze to mieć w
szufladzie paszport. I nigdzie go stamtąd nie wyciągać, chyba że w celu
odkurzenia.
Podróże
Względnie powszechne wakacyjne podróże
stały się dopiero w XIX w., co ułatwiło pojawienie się kolei. Wcześniej
przeciętny mieszkaniec ówczesnego świata kończył wojaże na najbliższym
miasteczku i znał świat w promieniu nie dalej jak 30-40 km od własnej wsi. Ale
elity stać było na więcej.
W starożytnym Rzymie towarzystwo
opuszczało metropolię wiosną. Cyceron miał poza miastem trzy wille, jedną nad
Zatoką Neapolitańską, w modnym kurorcie nadmorskim Cumae. Mniej zamożni
obywatele wynajmowali tu na wakacje pokoje w pensjonatach i spędzali czas w
nadmorskich kąpieliskach. Można też było pożyczyć łódź i sprawić sobie morską
wycieczkę. Korzystano z rozsianych po okolicy gorących źródłach, oglądano
statki zawijające do portu i spacerowano po plażach. Kurorty nastawione były na
wypełnianie ludziom wolnego czasu, a więc nawet mała mieścina mogła mieć dwa
amfiteatry, gdzie odbywały się walki gladiatorów; pełno tu było restauracyjek i
punktów z tandetnymi pamiątkami. Nie brakowało i rozrywek frywolnych – kurorty
stanowiły teren łowny dla pań lżejszego prowadzenia. Urlopowa atmosfera na
krótko odmieniała ludzi: „Niezamężne dziewczęta są wspólną własnością. Starzy
mężczyźni zachowują się jak młodzi chłopcy, a wielu młodych chłopców jak młode
dziewczęta” – komentował Warron.
Seneka i Cyceron oburzali się na
rozprzężenie moralne panujące we wczasowiskach, a Marcjalis napisał o damie
odwiedzającej kurort: „przybyła Penelopą, uciekła Heleną”. Właściwa turystyce
swoboda obyczajowa zachowała wyjątkową trwałość, tak że podróżujący przez
Hiszpanię w 1595 r. rodak wołał z entuzjazmem: „Od Cervery do Targi jedno
słyszeć się daje: jak cudne obyczaje! Każda panna tam spotkana, licz na pewne,
że przespana”. Centra turystyczne od antyku po postmodernizm, to główne ośrodki
nierządu. Z papieskim Rzymem na czele. Tam w XVI wieku 10 proc. kobiet
stanowiły ladacznice.
Peregrynacje
Moda na podróże przyszła do Polski w
dobie XVI-wiecznego renesansu – kto spośród elit nie jeździł za granicę,
uchodził za prostaka. Specyficzną formą turystyki dawnej Europy były
arystokratyczne peregrynacje (łac. peregrinatio – podróż). Były to podróże
synów szlacheckich, mające w pierwszym rzędzie cele edukacyjne, nie rozrywkowe.
Również ze względów technicznych były one niezwykle długotrwałe.
Peregrynacja urodzonego w 1590 r. Jakuba
Sobieskiego trwała np. od roku 1607 do 1613. Z kolei nauką, która zajmowała się
sztuką podróżowania była apodemika. Pisanym śladem po odbywanych podróżach były
zaś itineraria – początkowo przewodniki podróży po stacjach cesarstwa
rzymskiego, potem zapiski i kroniki podróży. Jan Kochanowski zachwalał swoje
wojaże do Francji, Włoch i Niemiec: „Gdziem nie był, czegom nie kosztował.
Jażem poprzez morze głęnbokie żeglował.” Krzysztof Opaliński krytycznie
zauważał, że w konsekwencji takich wojaży, Polakowi po powrocie do ojczyzny
„wszystko śmierdzi”. Łukasz Górnicki wskazywał, że liznąwszy nieco obcej mowy,
zaraz zaczyna pogardzać własnym językiem.
Autor: Dariusz Łukasiewicz
Źródło: Dziennik Trybuna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz