środa, 17 lipca 2013

Wakacje dla nikogo


W mediach rozochoceni i uśmiechnięci rodacy są już na wakacjach. Zupełnie jak we śnie Jeremiego Przybory, który jednak odróżniał rojenia od jawy. Opuścili miasta i tłumnie udali się za siedem gór i siedem rzek.

Redaktorzy telewizji informacyjnych zapewniają, że to, co najważniejsze w życiu Polaka latem, czyli pogoda, dopisze. Nadworny socjolog dynastii panującej, profesor Janusz Czapiński zapewnia w prasie, że 80 proc. rodaków, czyli wszyscy, którzy są w stanie utrzymać się na nogach i nie wymagają kroplówki, są szczęśliwi. Dla potwierdzenia tego faktu demonstruje własną rozradowaną twarz na fotografii załączonej do peanów i pień anielskich.Smutasy bez pracy, na śmieciówkach, czy niekulturalnie chorzy na raka i roszczeniowo oczekujący na chemię, psują urzędowy optymizm. A przecież wszystko rośnie – rosnących pensji wprost nie sposób dogonić, tak pędzą. Lawinowo rośnie też liczba nieco mniej rozradowanych – chorych psychicznie – co jest charakterystyczne dla krajów neoliberalnych – już co czwarty Polak cierpi z tego powodu.

Źle i coraz gorzej
Dawniej, bardziej logicznie Kościół zapewniał, że po śmierci ostatni będą pierwszymi i to się jakoś trzymało kupy. Karol Marks słusznie nazywał ten greps „opium dla ludu” i było to opium dosyć tanie. Obecnie według mediów ostatnich nie ma, wszyscy pozostali wPRL-u. Tymczasem według GUS-u, mamy drugi kolejny rok spadku realnych dochodów i 20 proc. Polaków uważających swoją sytuację materialną za bardzo złą, a 50 proc. za ledwie przeciętną, czyli że z trudem wiążą koniec z końcem. Dwie trzecie Polaków nie osiąga średniej płacy, a to oznacza, że w większości pracownicy zarabiają (według GUS) około 2 tys. tys. zł miesięcznie i ledwie dają radę, o ile ktoś nie wpadnie na głupi i nieoszczędny pomysł, żeby się rozchorować, i rozrzutnie wydawać kasę na leki. Mało tego – aż 18,5 proc. musi przeżyć za najwyżej połowę średniego wynagrodzenia, a więc 1,6 tys. zł. 

Polska antywakacyjna 
Nie dziwi więc, że w rzeczywistości wakacje są luksusem, na który stać tylko zamożnych. Według ubiegłorocznych badań „Barometr Providenta”, w 2012 r. zaledwie co trzeci Polak (około 28 proc.), planował wyjazd wakacyjny. Wyjeżdżający w 83 proc. jako miejsce spędzenia urlopu wybierali Polskę, a i to głównie u rodziny, znajomych, na działce. Według badań CBOS-u w 2012 r. tylko 35 proc. Polaków wyjeżdżało turystycznie na dłużej niż 5 dni. Aż połowa dzieci nie wyjeżdża na żadne wakacje, a jedna trzecia pracuje. Oczywiście ta Polska antywakacyjna w mediach nie istnieje, jako nie pasująca do tryumfalnych fanfar nadwornych socjologów. Masowe, prawie darmowe wczasy pracownicze, kolonie i obozy letnie dla dzieci organizowane za komuny, są już tylko wspomnieniem. W internecie znajdziemy setki wpisów osób, które opisują dawne powszechne, zwykle coroczne wyjazdy wakacyjne w czasach komunistycznego ucisku i niedoli. W tych dawnych ciężkich czasach niewoli, granice były zamknięte i wszyscy musieli znosić okropną pogodę nad zimnym polskim morzem. Dzisiaj Polak siedząc w domu przed telewizorem cieszy się, że żyjemy w wolnym kraju, granice są otwarte i można jechać gdzie się chce, a właściwie nie jechać gdzie się chce. Najważniejsze to mieć w szufladzie paszport. I nigdzie go stamtąd nie wyciągać, chyba że w celu odkurzenia.

Podróże
Względnie powszechne wakacyjne podróże stały się dopiero w XIX w., co ułatwiło pojawienie się kolei. Wcześniej przeciętny mieszkaniec ówczesnego świata kończył wojaże na najbliższym miasteczku i znał świat w promieniu nie dalej jak 30-40 km od własnej wsi. Ale elity stać było na więcej. 

W starożytnym Rzymie towarzystwo opuszczało metropolię wiosną. Cyceron miał poza miastem trzy wille, jedną nad Zatoką Neapolitańską, w modnym kurorcie nadmorskim Cumae. Mniej zamożni obywatele wynajmowali tu na wakacje pokoje w pensjonatach i spędzali czas w nadmorskich kąpieliskach. Można też było pożyczyć łódź i sprawić sobie morską wycieczkę. Korzystano z rozsianych po okolicy gorących źródłach, oglądano statki zawijające do portu i spacerowano po plażach. Kurorty nastawione były na wypełnianie ludziom wolnego czasu, a więc nawet mała mieścina mogła mieć dwa amfiteatry, gdzie odbywały się walki gladiatorów; pełno tu było restauracyjek i punktów z tandetnymi pamiątkami. Nie brakowało i rozrywek frywolnych – kurorty stanowiły teren łowny dla pań lżejszego prowadzenia. Urlopowa atmosfera na krótko odmieniała ludzi: „Niezamężne dziewczęta są wspólną własnością. Starzy mężczyźni zachowują się jak młodzi chłopcy, a wielu młodych chłopców jak młode dziewczęta” – komentował Warron. 

Seneka i Cyceron oburzali się na rozprzężenie moralne panujące we wczasowiskach, a Marcjalis napisał o damie odwiedzającej kurort: „przybyła Penelopą, uciekła Heleną”. Właściwa turystyce swoboda obyczajowa zachowała wyjątkową trwałość, tak że podróżujący przez Hiszpanię w 1595 r. rodak wołał z entuzjazmem: „Od Cervery do Targi jedno słyszeć się daje: jak cudne obyczaje! Każda panna tam spotkana, licz na pewne, że przespana”. Centra turystyczne od antyku po postmodernizm, to główne ośrodki nierządu. Z papieskim Rzymem na czele. Tam w XVI wieku 10 proc. kobiet stanowiły ladacznice.

Peregrynacje
Moda na podróże przyszła do Polski w dobie XVI-wiecznego renesansu – kto spośród elit nie jeździł za granicę, uchodził za prostaka. Specyficzną formą turystyki dawnej Europy były arystokratyczne peregrynacje (łac. peregrinatio – podróż). Były to podróże synów szlacheckich, mające w pierwszym rzędzie cele edukacyjne, nie rozrywkowe. Również ze względów technicznych były one niezwykle długotrwałe.

Peregrynacja urodzonego w 1590 r. Jakuba Sobieskiego trwała np. od roku 1607 do 1613. Z kolei nauką, która zajmowała się sztuką podróżowania była apodemika. Pisanym śladem po odbywanych podróżach były zaś itineraria – początkowo przewodniki podróży po stacjach cesarstwa rzymskiego, potem zapiski i kroniki podróży. Jan Kochanowski zachwalał swoje wojaże do Francji, Włoch i Niemiec: „Gdziem nie był, czegom nie kosztował. Jażem poprzez morze głęnbokie żeglował.” Krzysztof Opaliński krytycznie zauważał, że w konsekwencji takich wojaży, Polakowi po powrocie do ojczyzny „wszystko śmierdzi”. Łukasz Górnicki wskazywał, że liznąwszy nieco obcej mowy, zaraz zaczyna pogardzać własnym językiem.

Autor: Dariusz Łukasiewicz

Źródło: Dziennik Trybuna 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz