Z Leszkiem Millerem, przewodniczącym
Sojuszu Lewicy Demokratycznej, rozmawia Agata Czarnacka.
AC: Panie premierze, zaproponował pan
komisję śledczą w sprawie OFE. Skąd ten pomysł? Czy Sojusz dowiedział się o
jakichś nieprawidłowościach? Przecież wszystko było jasne – wiemy wszystko o
tej reformie, od dłuższego też czasu zdajemy sobie sprawę, że okazała się
niekorzystna.
LM: Gdyby taka komisja powstała, nie
badałaby źródeł i procesu tworzenia OFE. Tu rzeczywiście wszystko jest jasne,
są ustawy, wiemy, kto i jak głosował, i tak dalej. Tu nic nowego się nie powie.
Nikt jednak nie sprawdzał, jak pieniądze z OFE były inwestowane: jakie były
przepływy finansowe ze strony funduszy emerytalnych do spółek giełdowych, a są
podstawy, by wysnuwać wnioski, iż istniały przypadki sztucznego pompowania
pieniędzy z OFE do spółek, tak że zwyżkowały one znacznie powyżej swojej
realnej wartości. Po roku, po dwóch latach bardzo szybko traciły i ktoś na tym
zarabiał. Interesują nas te właśnie powiązania.
AC: Może zarabiały na tym OFE?
LM: Chodzi o osoby prywatne. Warto
byłoby zbadać powiązania poszczególnych osób, na przykład – członków zarządów
spółek – z kierownictwem otwartych funduszy emerytalnych. To są rzeczy trudne
do zbadania, ale Sejm byłby dobrym miejscem, żeby się tego podjąć.
Niestety, sądząc po pierwszych
reakcjach, nie będzie to łatwe. Platforma Obywatelska już oznajmiła, że taka
komisja nie jest dla niej interesująca...
Ale mimo wszystko prędzej czy później
takie badania powinny zostać przeprowadzone; może w nowej kadencji Sejmu?
Chodzi o rzecz niebłahą, OFE to jest około 300 mld złotych, które powiększyły
dług publicznych; to 17 mld złotych, które przeznaczono na koszty funkcjonowania
OFE – pensje itp. - do tego dochodzą miliardy środków źle zainwestowanych,
które przepadły...
AC: I miliony osób, które mają w
perspektywie głodową emeryturę...
LM: I po trzynastu latach oszczędzania –
po 80 zł dla emeryta, który OFE zawierzył. Tę sprawę można bez wielkiej
przesady określić jako największy przekręt, jaki się zdarzył w tej części
Europy w ostatnich latach.
AC: Mówi pan o komisji śledczej – tu
przypomina się dotkliwy brak sensownych regulacji lobbingowych – w tej chwili lobbystą
w świetle ustawy jest tylko osoba zarejestrowana jako lobbysta i nie wiadomo,
jak określić wszelkie inne kontakty między politykami a biznesem – nie
wspominając nawet o preferencyjnym traktowaniu spółek skarbu państwa...
LM: Nie ma potrzeby budowania odrębnych
światów – świata dziennikarzy odgrodzonego od świata biznesmenów czy świata
polityków. Zwykle jest tak, że kiedy głowa państwa wyrusza z zagraniczną
wizytą, to towarzyszy jej grupa biznesmenów; szefowie delegacji na wysokim
szczeblu zazwyczaj starają się – zwłaszcza w sekwencjach rozmów w cztery oczy –
starają się wspierać i forsować rodzime firmy, namawiać do tworzenia im
właściwych warunków inwestycyjnych. Chodzi o to tylko, by to wszystko było
transparentne, jawne, żeby nie porozumiewać się na cmentarzu, na stacji
benzynowej, pod śmietnikiem o pierwszej w nocy...
AC: Może to dobry moment, żeby zacząć się
zastanawiać, jak to osiągnąć. Możemy się oburzać na rzecznika rządu, który
spotyka się o pierwszej w nocy pod śmietnikiem z biznesmenami, ale nie bardzo
dysponujemy jakimkolwiek dokumentem, zapisem, regułą, dzięki któremu to nasze
oburzenie mogłoby się jakoś ukonkretnić.
LM: Nie wszystko się da ująć w ustawie,
w akcie normatywnym. Spora przestrzeń aktywności obywatela nie da się
uregulować – i na szczęście zresztą! W tym miejscu wkraczać muszą nie kategorie
prawne, a moralne.
A wracając do OFE – dobrze byłoby, żeby
opinia publiczna poznała przepływy finansowe i ludzie, którzy nimi sterowali.
AC: Panie premierze, a z drugiej strony –
jak wygląda w tej chwili sytuacja ze związkowcami? Co dalej? Jakie są
perspektywy? Czy faktycznie będziemy mieć na jesieni strajk generalny?
LM: Związkowcy uważają, że byli
niepoważnie traktowani przez rząd, a Komisja Trójstronna nie była miejscem
rzeczywistego dialogu. Z moich informacji wynika, że największy problem
dotyczył mianowanego przez premiera przewodniczącego Komisji – związkowcy
uważają, że osoba ta nie jest dostatecznie umocowana w rządzie i wpływowa, by
zobowiązania podjęte przez ministra uważano za konieczne do zrealizowania.
Według związków zawodowych dominującą pozycję ma minister finansów i
wicepremier Jan Rostowski. Najlepiej byłoby więc, by na czele Komisji stanął
właśnie on.
AC: Pytanie, czy z ministrem Rostowskim da
się cokolwiek ustalić...
LM: Osobiście podzielam zdanie
związkowców, że lepiej mieć przed sobą twardego negocjatora, który ma tę dobrą
cechę, że jak się z nim coś ustali, to to będzie realizowane, aniżeli
człowieka, który może się przychylać do naszych oczekiwań, ale nie ma potem
siły w Radzie MInistrów, by je zrealizować.
AC: Skoro mówimy o Radzie Ministrów i
koalicji – jak pan premier ocenia szanse zaproponowanej przez Platformę ustawy
o wyeliminowaniu finansowania partii politycznych z pieniędzy publicznych?
LM: Niestety, ma to duże szanse
powodzenia. Posłowie Platformy plus Solidarnej Polski, plus Ruchu Palikota plus
kilku posłów niezrzeszonych – to więcej niż wymagana większość.
Ale jeśli tak się stanie, to patologie
się pogłębią. Dziś mamy zarzuty tego typu, że za te pieniądze kupowano
garnitury, sukienki czy cygara. Jeśli subwencja z budżetu zniknie, to...
AC: ...to kupowani będą politycy.
LM: Pojawią się inne podmioty, które
zaczną wywierać finansową presję na członków legislatywy. Nie bez kozery w 1997
r. wprowadzono to finansowanie z budżetu – właśnie po to, by uniknąć takich
gorszących scen, faktów, układów.
AC: Ostatnio rozmawiałam z ludźmi z
Sojuszu o najnowszych badaniach opinii, w których okazało się, że 90%
przedsiębiorców nie ma nic przeciwko podniesieniu płacy minimalnej.
Sugerowałam, że warto by było pokazać, że słynny Jeremi Mordasewicz, rzecznik
„Lewiatana”, nie musi wcale być głosem wszystkich przedsiębiorców. Że może
warto wręcz pokusić się o kampanię świadomościową pod hasłem „Wyzysk nie
popłaca”. Usłyszałam, że lepiej z pracodawcami nie zadzierać, bo jeśli
przejdzie ustawa o finansowaniu, lepiej mieć z nimi dobre stosunki.
LM: Tak, te badania to bardzo ciekawa
sprawa. Zdecydowana większość pracodawców nie ma nic przeciwko podnoszeniu
płacy minimalnej. Tymczasem co chwila słyszymy i oglądamy w mediach, że to
właśnie oni są zaciekłymi przeciwnikami podnoszenia płacy minimalnej, dlatego
że to im podraża koszty pracy i przez to tracą ochotę na inwestowanie,
zatrudnianie itd. Tymczasem z tego wynika, że nic takiego nie ma miejsca.
W moim przekonaniu należy wspierać
wszystkie projekty, które będą dążyć do tego, by płaca minimalna w Polsce była
indeksowana na poziomie 50% średniego wynagrodzenia. Tak jak jest to standardem
w Unii Europejskiej.
Źródło: Lewica24.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz