To nie będzie agresja, tylko
demokratyczne „uderzenia kinetyczne”. Generał Martin Dempsey zaprezentował plan
ataku na Syrię.
Dwa lata temu prezydenta Baszara
al-Asada miało usunąć spontanicznie wywołane powstanie ciemiężonego narodu.
Wywołane falą „arabskiej wiosny”. Bunt wybuchł. Ale okazał się za słaby, bo
ekipa prezydenta Baszara al-Asada ma większe poparcie społeczne niż obaleni
dyktatorzy z Tunezji, Libii, Egiptu. Nie pomogły też saudyjskie pieniądze,
militarne wsparcie z Emiratów, rycerze „dżihadu” importowani z całego
islamskiego świata. Nawet lobbujący w światowych mediach mułłowie ogoleni na
„demokratyczną opozycję”.
Bunt przekształcił się chroniczną wojnę
domową, bo ekipę Baszara al-Asada wsparły Rosja, Iran, Chiny. Autorytarna, ale
jeszcze niedawno zamożna Syria przypomina dziś Liban z czasów ostatnich wojen
domowych.
Generał Dempsey skromnie oświadczył, że
armia USA jest już gotowa do odsunięcia od władzy prezydenta al-Asada. Ale
„Decyzja o użyciu siły jest decyzją naszych władz wybranych przez naród”. Czyli
demokratycznie wybrany prezydent USA, powołując się na swój demokratyczny
mandat, zadecyduje o agresji na suwerenny jeszcze kraj i usunięciu
niedemokratycznie wybranego, ale nadal niepokonanego – czyli posiadającego
legitymizację władzy – prezydenta Syrii.
Usunie go wyłącznie z „pobudek
humanitarnych”. Bo demokratycznie wybrany Wielki Brat chce swą agresją
„zakończyć wojnę w Syrii”. Bo serduszko mu się kraje, że w ciągu dwóch
ostatnich lat wojny domowej w Syrii zginęło prawie 100 tysięcy ludzi. Wśród
nich niewinne dzieci, kobiety, staruszkowie.
Demokratycznie wybrany Wielki Brat ma
arsenał „uderzeń kinetycznych” zdolnych do odsunięcia od władzy ekipy
prezydenta al-Asada. A zwłaszcza do zabicia niedemokratycznie wybranego
prezydenta ku chwale zachodniej demokracji. Nie raz już tego dowiódł.
Ale zabicie dyktatora nie oznacza
zakończenia wojny domowej w Syrii. W sąsiednim Iraku od lat już formalnie
panuje pokój, lecz co tydzień w zamachach bombowych ginie kilkadziesiąt osób.
Jak jest w „zdemokratyzowanej” Libii, dokładnie nie wiemy, bo opinii publicznej
o stanie przestrzegania tam praw człowieka już się nie informuje.
Wiemy za to, że w Egipcie proamerykańska
armia obaliła właśnie demokratycznie wybranego na fali „Arabskiej wiosny”
prezydenta. Bo ów demokratycznie wybrany prezydent okazał się zbyt silnym
zwolennikiem islamskiego państwa. Zbyt chłodnym w sojuszniczych uczuciach wobec
demokratycznie wybranego Wielkiego Brata.
Nie wiemy, kto będzie rządził w Syrii po
ewentualnych „uderzeniach kinetycznych” demokratycznie wybranego Wielkiego
Brata i zabiciu obecnego prezydenta.
Syria może stać się federacją luźno
związanych prowincji rządzonych przez dominujące tam wspólnoty religijne i
etniczne. W stolicy urzędować może „demokratycznie” wybrany reżim podobny do
arabskich sojuszników demokratycznie wybranego Wielkiego Brata. Jak w Dubaju.
W tymże, nie niepokojonym przez obrońców
praw człowieka, Dubaju właśnie zgwałcono młodą Norweżkę. Przebywającą tam w
podróży służbowej. Kiedy zgłosiła gwałt na policji, to zgodnie z obowiązującym
tam prawem ortodoksyjnego muzułmańskiego szariatu uznano ją winną zakazanego
seksu przedmałżeńskiego. Aresztowano i skazano na 16 miesięcy więzienia.
Norwegia jest sojusznikiem wojskowym i
politycznym demokratycznie wybranego Wielkiego Brata. Posiadającego możliwości
„kinetycznego uderzenia”.
Ale demokratycznie wybrany Wielki Brat
nie będzie interweniować w obronie jawnie gwałconych praw człowieka w
niedemokratycznym, lecz sojuszniczym Dubaju.
Demokratycznie wybrany Wielki Brat jest
teraz cholernie zajęty przygotowaniem „kinetycznej” operacji obalenia
niedemokratycznego, świeckiego reżimu prezydenta Baszara al–Asada, wrogiego
wobec Wielkiego Brata, i zamiany go na niedemokratyczny, religijny reżim
przyjazny wobec Wielkiego Brata.
A Norweżka mogła chodzić w burce i
pancernych majtkach. Demokracji jej się w Dubaju zachciało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz