niedziela, 21 lipca 2013

Piotr Gadzinowski: Wielki demokratyczny Brat


To nie będzie agresja, tylko demokratyczne „uderzenia kinetyczne”. Generał Martin Dempsey zaprezentował plan ataku na Syrię.

Dwa lata temu prezydenta Baszara al-Asada miało usunąć spontanicznie wywołane powstanie ciemiężonego narodu. Wywołane falą „arabskiej wiosny”. Bunt wybuchł. Ale okazał się za słaby, bo ekipa prezydenta Baszara al-Asada ma większe poparcie społeczne niż obaleni dyktatorzy z Tunezji, Libii, Egiptu. Nie pomogły też saudyjskie pieniądze, militarne wsparcie z Emiratów, rycerze „dżihadu” importowani z całego islamskiego świata. Nawet lobbujący w światowych mediach mułłowie ogoleni na „demokratyczną opozycję”.

Bunt przekształcił się chroniczną wojnę domową, bo ekipę Baszara al-Asada wsparły Rosja, Iran, Chiny. Autorytarna, ale jeszcze niedawno zamożna Syria przypomina dziś Liban z czasów ostatnich wojen domowych.

Generał Dempsey skromnie oświadczył, że armia USA jest już gotowa do odsunięcia od władzy prezydenta al-Asada. Ale „Decyzja o użyciu siły jest decyzją naszych władz wybranych przez naród”. Czyli demokratycznie wybrany prezydent USA, powołując się na swój demokratyczny mandat, zadecyduje o agresji na suwerenny jeszcze kraj i usunięciu niedemokratycznie wybranego, ale nadal niepokonanego – czyli posiadającego legitymizację władzy – prezydenta Syrii.

Usunie go wyłącznie z „pobudek humanitarnych”. Bo demokratycznie wybrany Wielki Brat chce swą agresją „zakończyć wojnę w Syrii”. Bo serduszko mu się kraje, że w ciągu dwóch ostatnich lat wojny domowej w Syrii zginęło prawie 100 tysięcy ludzi. Wśród nich niewinne dzieci, kobiety, staruszkowie.

Demokratycznie wybrany Wielki Brat ma arsenał „uderzeń kinetycznych” zdolnych do odsunięcia od władzy ekipy prezydenta al-Asada. A zwłaszcza do zabicia niedemokratycznie wybranego prezydenta ku chwale zachodniej demokracji. Nie raz już tego dowiódł.

Ale zabicie dyktatora nie oznacza zakończenia wojny domowej w Syrii. W sąsiednim Iraku od lat już formalnie panuje pokój, lecz co tydzień w zamachach bombowych ginie kilkadziesiąt osób. Jak jest w „zdemokratyzowanej” Libii, dokładnie nie wiemy, bo opinii publicznej o stanie przestrzegania tam praw człowieka już się nie informuje.

Wiemy za to, że w Egipcie proamerykańska armia obaliła właśnie demokratycznie wybranego na fali „Arabskiej wiosny”  prezydenta. Bo ów demokratycznie wybrany prezydent okazał się zbyt silnym zwolennikiem islamskiego państwa. Zbyt chłodnym w sojuszniczych uczuciach wobec demokratycznie wybranego Wielkiego Brata.

Nie wiemy, kto będzie rządził w Syrii po ewentualnych „uderzeniach kinetycznych” demokratycznie wybranego Wielkiego Brata i zabiciu obecnego prezydenta.

Syria może stać się federacją luźno związanych prowincji rządzonych przez dominujące tam wspólnoty religijne i etniczne. W stolicy urzędować może „demokratycznie” wybrany reżim podobny do arabskich sojuszników demokratycznie wybranego Wielkiego Brata. Jak w Dubaju.

W tymże, nie niepokojonym przez obrońców praw człowieka, Dubaju właśnie zgwałcono młodą Norweżkę. Przebywającą tam w podróży służbowej. Kiedy zgłosiła gwałt na policji, to zgodnie z obowiązującym tam prawem ortodoksyjnego muzułmańskiego szariatu uznano ją winną zakazanego seksu przedmałżeńskiego. Aresztowano i skazano na 16 miesięcy więzienia.

Norwegia jest sojusznikiem wojskowym i politycznym demokratycznie wybranego Wielkiego Brata. Posiadającego możliwości „kinetycznego uderzenia”.

Ale demokratycznie wybrany Wielki Brat nie będzie interweniować w obronie jawnie gwałconych praw człowieka w niedemokratycznym, lecz sojuszniczym Dubaju.

Demokratycznie wybrany Wielki Brat jest teraz cholernie zajęty przygotowaniem „kinetycznej” operacji obalenia niedemokratycznego, świeckiego reżimu prezydenta Baszara al–Asada, wrogiego wobec Wielkiego Brata, i zamiany go na niedemokratyczny, religijny reżim przyjazny wobec Wielkiego Brata.

A Norweżka mogła chodzić w burce i pancernych majtkach. Demokracji jej się w Dubaju zachciało.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz