poniedziałek, 1 lipca 2013

Barański: Trzy kongresy


Czerwiec miesiącem kongresów – chciałoby się powiedzieć. Obywatele, zwłaszcza ci, którzy interesują się polityką, mieli okazję z bliska przyjrzeć się trzem najważniejszym ugrupowaniom politycznym na polskiej scenie: PiS-owi, PO i SLD. Wszystkie trzy zorganizowały swoje kongresy, na których przedstawiały swoje polityczne plany. Co usłyszeliśmy?

Zacznijmy od Platformy, bo ona jeszcze trzyma stery państwa. Przemówienie jej lidera brzmiało niczym zgrana płyta. Ten ton, tezy, obietnice, to wszystko już słyszeliśmy po wielokroć. Było parę akcentów odróżniających je od poprzednich, ale moim zdaniem były one wyjątkowo nieudane. Na przykład afirmacja śląskiej pracowitości, solidności i śląskiego patriotyzmu pobrzmiewała jak tandetne komplementy komiwojażera, który próbuje wcisnąć klientowi zleżały towar. Śląsk nie da się na to nabrać choćby dlatego, że zapewnienia, jak ważny jest przemysł Śląska dla kraju płynęły ze strony reprezentanta neoliberalizmu, który przez ostatnie dwadzieścia lat wyznawał i praktykował zasadę prywatyzacji wszystkiego, co tylko się da. Ludzie mają długą pamięć. Pamiętają, także na Śląsku, jak kosząc „komunę” równo z ziemią likwidowano miejsca pracy, a budowano bezrobocie. Kongres Liberałów, Unia Wolności, Porozumienie Centrum – ugrupowania, które dziś przeobrażone, udają, że ich tu nigdy nie było, mają swój niewątpliwy udział i ponuro żartując – zasługę w tym, co między innymi stało się na Śląsku, choć przecież nie tylko. Skoro jednak rzecz działa się na Śląsku, to warto przypomnieć, że zlikwidowane po roku 1989 zakłady górnicze, stanowiły prawie 17 proc. majątku produkcyjnego całego kraju, ich produkcja stanowiła prawie 22 proc. całej produkcji krajowej, a pracowało w nich 17 proc. ogółu zatrudnionych. Wszystkie one zostały wybudowane w czasach Polski Ludowej. Lewica je budowała, prawica je wykończyła. (źródło: „Jak powstawały i jak upadały zakłady przemysłowe w Polsce” – Wyd. Muza, 2013 r.)

Mówienie dziś o znaczeniu górnictwa węglowego dla naszego bezpieczeństwa energetycznego, jest w świetle tych faktów, delikatnie mówiąc nie na miejscu. Tym bardziej, że na skutek zmniejszenia produkcji, jednoczesnego stałego wzrostu kosztów wydobycia w pozostałych kopalniach i koniecznego, w związku z tym, rosnącego importu, staje się to z roku na rok coraz bardziej problematyczne. Premier ma rację, mówiąc, że na świecie węgiel wraca do łask, nie dodaje jednak, że w obfitości oferują go światu kraje, gdzie koszty wydobycia są o wiele mniejsze niż u nas. Po prostu musimy przegrać z konkurencją i już przegrywamy. 

I jeszcze jedno – premier wynosząc (co było dość niesmaczne) pod niebiosa wartości moralne Śląska i ślązaków, posunął się do stwierdzenia, że jeśli słyszy, że gdzieś ktoś uderzył małego chłopca w twarz, tylko dlatego, że jest Czeczenem, to wie na pewno, że to nie może być ślązak… Ja na przykład nie jestem ślązakiem, ale też nigdy nie uderzyłem żadnego dziecka. Natomiast rodzice małego Szymona znalezionego w cieszyńskim stawie mieszkają w Będzinie, czyli na Śląsku… Ta metafora, to po prosu głupota, której premier nigdy dotąd się nie dopuszczał. Tak więc – jeśli komentujemy jego przemówienie jak próbę podtrzymanie śląskiej wierności dla PO, to było ono, przeszarżowane i w złym guście. Jeśli miał to być głos, który ze Śląska miał popłynąć w Polskę i podtrzymać na duchu dotychczasowych wyborców PO, to już nie te czasy, że słowa premiera zmieniały się w polityczne złoto. PO ma na koncie i nepotyzm (Elbląg) i aferę hazardową, zegarki ministra Nowaka, a wreszcie sukienki pani premierowej, nie jest już partią inną niż inne. Zwłaszcza, że poza mało konkretną „wspólną pięścią”, premier nie miął nic do zaoferowania spoza swojego stałego repertuaru obietnic. Nie wlał otuchy w serca bezrobotnych, nie tchnął wiary w zatrudnionych na „śmieciówkach”, słowem nie zająknął się, jak Platforma ma zamiar wziąć się za bary z dramatycznym rozwarstwieniem dochodowym wśród Polaków. Jego przemówienie nie było jutrzenką nadziei, dla 7 proc. naszych rodaków, którzy żyją w skrajnej biedzie, ani dla 17 proc. żyjących bardzo skromnie. Było to przemówienie skierowane wyłącznie do aparatu partyjnego PO. Jak wiemy z doświadczenia innych partii ludzi nie obchodzą wewnętrzne rozgrywki, podziały i wewnątrz partyjne zdrady. Partie, które są same dla siebie na ogół kończą na dnie urny wyborczej.

Na tle Donalda Tuska, Jarosław Kaczyński brzmiał mocno i dosadnie. Mógł się podobać ludziom, którzy za przyczynę wszelkiego zła uznają rozmemłaną władzę, Unię Europejską, złodziei, którzy tuczą się cudzą krzywdą, zdrajców ojczyny, i wszelkiej maści nie-patriotów. Tacy ludzie są, jest ich niemało, a wszyscy oni czekają niecierpliwie na wodza. On im się z całą mocą objawił. „Polska potrzebuje przywództwa”, grzmiał Jarosław Kaczyński. Sala nie miała wątpliwości, że oto właśnie ów wytęskniony wódz do niej przemawia. Z aplauzem odpowiedziała mu gromkim: „Jarosław, Jarosław”. Uważam otóż, że przemówienie Kaczyńskiego, to ponura zapowiedź tego, co może się stać. Kaczyński jest odpowiedzią na zapotrzebowanie wszystkich, który uważają, że ktoś powinien wziąć tę całą „hołotę” za mordę i trzymać krótko, „żeby było sprawiedliwie”. Kaczyński nadaje się do tej roli idealnie: Polak, katolik, brat najlepszego w historii prezydenta, którego „zamordowano o świcie”. On nie odwraca się od ludzi w kłopotach, mówi im, że trzeba „odzyskać Polskę”. Wtedy będzie 1,2 mln. mieszkań, będzie praca i szacunek na arenie międzynarodowej. Nie wdaje się w szczegóły, a już w ogóle nie mówi, skąd na to wziąć, mówi tylko, jak ma być. 
O jaką więc Polskę mu chodzi? To jasne, o powrót IV RP. Nie ma co do tego złudzeń – filar demokratycznego państwa prawa, jakim jest niezależna władza sądownicza, Kaczyński nazywa, absurdalną, bo niezależną od nikogo konstrukcją, którą trzeba całkowicie przebudować. CBA ma znów gonić przestępców na szczytach władzy. Jak gonić? Poseł „Tomek” wie najlepiej. Policja będzie doceniona pod warunkiem, że będzie bezwzględnie wykonywała polecenia, tajne służby też mają stanąć w ordynku, bo „trzeba się im przyjrzeć”. PiS chce mieć nawet własne kadry naukowe – prezes obwieścił, że powoła do życia Instytut Wolności Obywatelskich między innymi po to, by mogli się tam zgłaszać ludzie, którym z „powodów politycznych” odmówiono awansu naukowego. Wydawało się, że raz na zawsze zerwaliśmy z niechlubną historią „docentów marcowych”, a tu proszę – pomysł wiecznie żywy. 

Przemówienie Kaczyńskiego jest groźne. Platforma nie wydaje się już wystarczająco silną zaporą przed nawrotem PiS-owskiego szaleństwa. Wbrew wszystkim wątpliwościom, zastrzeżeniom, wbrew licznym opiniom, na taką siłę wyrasta Sojusz Lewicy Demokratycznej. Sojusz nie ma żadnych kompleksów w stosunku do PiS i do PO. To prawica ma kompleks lewicy. Prawica wie, że to jest drzemiąca siła, którą wystarczy tylko obudzić, a zwycięży. Lewica wychodzi z ciężkiej choroby. Choć układano ją na marach, informacje o jej śmierci okazały się przedwczesne. Kongres Polskiej Lewicy na tle „partaitagu” PiS i „prop-agitki” PO, był wydarzeniem nie tylko politycznym, ale wręcz intelektualnym. Na tle ksenofobicznej postawy lidera PiS (nie oddamy polskiej ziemi, żadnych pogłębionych związków z UE, która powinna być wyłącznie bankomatem, no i żeby się wszyscy z nami liczyli, bo jesteśmy ważni ex definitione) i na tle Donalda Tuska upraszającego członków PO o jedność i wiarę w jeszcze jedno zwycięstwo, SLD jawił się jako partia światłych europejczyków i polskich patriotów jednocześnie. Jako partia nieobojętna na biedę i zagubienie rodaków, czuła na niesprawiedliwość społeczną, socjaldemokratyczna, a więc lewicowa i szanująca reguły demokratyczne, przestrzegająca ich w praktyce. Jako partia, dla której człowiek, Polak i Europejczyk brzmi jednakowo dumnie. SLD uważa, że integracja z Unią to polska racja stanu. Celem dyskusji na Kongresie Lewicy i rysowanych tam programów nie było mamienie ludzi zagubionych, spauperyzowanych, bezrobotnych i bezbronnych, w celu zaciągnięcia ich do urny wyborczej i namówienia ich do bezrozumnego głosowania. Celem był człowiek – jego lęki i jego przyszłość. Chodziło o to, co zrobić, żeby wyrwać się z biedy, niemocy i nie zostać głębokim zapleczem Europy. Oczywiście i tu spoglądano w stronę nadchodzących wyborów, to jasne. Każda partia chce je wygrać, bo tylko wygrywając może realizować swój program. Lewica stara się więc przekonać do siebie nieprzekonanych, że jeśli ona wygra, Polska może być lepsza niż jeśli wygra prawica. PiS mobilizuje zmobilizowanych, zaś PO przekonuje do siebie przekonanych.  
                         

Marek Barański

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz