W poniedziałek, 8 lipca, egipscy Bracia
Muzułmanie wezwali do "powstania" - niedzielne starcia zwolenników
Bractwa z armią pozostawiły na ulicach 35 ofiar śmiertelnych po stronie
islamistów.
Partia Sprawiedliwości i Wolności (PLJ),
polityczny reprezentant Braci Muzułmanów, "naciska na wspólnotę
miedzynarodową, grupy międzynarodowe i wszystkich wolnych ludzi tego świata, by
zaangażowali się w zapobieżenie kolejnym masakrom [i] pojawieniu się w świecie
arabskim nowej Syrii". Właśnie dlatego PLJ w pisemnej deklaracji nawołuje
do "powstania wielkiego ludu Egiptu przeciwko tym, którzy próbują przejąć
jego rewolucję za pomocą czołgów".
Salaficki koalicjant niedawnych
opozycjonistów walczących przeciwko Morsiemu, partia Al-Nour, wycofała się z
rozmów na temat osoby premiera. Ugrupowanie to już wcześniej zablokowało wybór
noblisty Mohameda ElBaradei na premiera. Ma też poważne wątpliwości co do
prawdopodobnego przyszłego premiera Egiptu, centrolewicowego ekonomisty Ziada
Bahaa Eldina.
Wspólnota międzynarodowa jest sceptyczna
co do możliwości rozwiązania egipskiego konfliktu. Trwają naciski, m. in. ze
strony Parlamentu Europejskiego, o jak najszybsze przeprowadzenie
demokratycznych wyborów, które dadzą realną legitymację nowym rządzącym.
Jednocześnie trwa konsternacja co do
oceny wydarzeń w Egipcie. Mimo zaangażowania armii w obalenie niepopularnego,
ale wybranego w demokratycznych wyborach prezydenta Morsiego, nikt nie chce
nazywać wydarzeń w Kairze "zamachem stanu" - gdyż taka kwalifikacja
oznacza automatyczne odcięcie napływu pomocy rozwojowej, a to grozi całkowitą
utratą kontroli nad społeczeństwem o równie silnych, choć może nieco tylko
mniej skomplikowanych podziałach, co syryjskie.
Źródło: Lewica24.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz