W ostatnich dniach w polskich mediach
rozpętała się burza wokół pakietów emisji CO2 i proponowanych związanych z nimi
nowych euroregulacji. Posypały się oskarżenia pod adresem kilku europosłów,
również moim, iż rzekomo przez nasze „głosy” budżet kraju ma stracić wg jednych
ok. 1 mld zł*, wg innych 4 mld**. Jak wygląda stan faktyczny?
Po pierwsze - głosowanie nie dotyczyło
legislacji, tylko długoterminowej propozycji strategii w dziedzinie ochrony
środowiska. Zatem nie było żadnych wiążących ustaleń, a tym bardziej możliwych
do oszacowania na ich podstawie „strat”. Była za to mowa o zyskach...
Po drugie - każde państwo członkowskie
UE ma przydzielony limit emisji CO2, jeśli go nie wykorzysta może go odsprzedać
innym krajom, które przekraczają normę. Polska nie wykorzystuje swoich limitów.
Handlujemy nadwyżkami. Jeśli na skutek naszego głosowania ich ceny wzrosły - to
uzyskujemy teraz więcej przychodu...
Po trzecie - ogólny zamysł limitów
emisji CO2 miał (strasząc karami) zachęcać kraje do przechodzenia na
pozyskiwanie energii ze źródeł odnawialnych. W polskim przypadku skończyło się tylko
na liczeniu zysków ze sprzedaży nie wyemitowanych ilości CO2 – kuriozum, nie
mające nic wspólnego z rzeczywistą dbałością o środowisko naturalne. W istocie
“dzięki” temu dochodzi do relokacji zanieczyszczeń, a nie do ich faktycznej
redukcji.
Po czwarte - Polska nie przyjmując do
wiadomości konieczności rozwijania alternatywnych źródeł pozyskiwania energii
tkwi w unijnej ariergardzie, nie wspierając wystarczająco (za unijne pieniądze)
proekologicznych rozwiązań. Zapasy węgla kamiennego kiedyś się wyczerpią, a
nowoczesnych, czystych i efektywnych rozwiązań w Polsce wciąż brak. Czy
ważniejsza jest przyszłość naszych dzieci i wnuków, czy krótkoterminowe
zasilenie kasy państwowej? Cóż, polskie władze najwidoczniej wyznają pełną
hipokryzji rzymską zasadę pecunia non olet...
Europosłowie świadomi bezsensu starej
regulacji w większości opowiedzieli się za częściowym odebraniem w przyszłości
trucicielom możliwości wykorzystywania emisyjnego paradoksu prawnego. Komisja
Europejska ma przygotować projekt regulacji, który ewentualnie dopiero w
przyszłej kadencji będzie debatowany w PE.
Zmiany klimatyczne są faktem. Jeśli
możemy je spowolnić ograniczając emisje CO2 – to powinniśmy spróbować, tym
bardziej, że Unia wspomaga taką transformację. Możemy przy wsparciu unijnych
środków przejść do „klubu niskoemisyjnego” modernizując jednocześnie naszą
gospodarkę i tworząc nowe „zielone” miejsca pracy, tak jak to się dzieje np. za
naszą zachodnią granicą.
Śmieszą mnie „gromy” wieszczące
katastrofy spowodowane „piekielną“ Unią. Miała nam zniszczyć gospodarkę
(zalewem ICH towarów), odebrać nasze domy, ziemie (wiadomo, Niemcy), zamorzyć
głodem (ICH ceny, nasze pensje). Dziewięć lat minęło i miliony Polaków
korzystają z nowych unijnych możliwości, ucząc się, pracując, rozwijając
biznesy...
Zerknijcie w przeszłość i trochę dalej w
przyszłość, a zobaczycie, że w Unii nic nie dzieje się PRZECIW jakiemuś
krajowi, tylko dla rozwoju całej WSPÓLNOTY. Dlaczego inaczej ustawiałaby się
taka kolejka do drzwi UE?
Z pozdrowieniami z Parlamentu
Europejskiego
Lidia Geringer de Oedenberg
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz