http://sld.org.pl/blog/385-marek_siwiec_prosto_z_denver.html
Żeby zrozumieć, co oznacza debata w amerykańskiej kulturze
politycznej trzeba ja oglądać na miejscu. W tym roku pierwsza odbyła się w
Denver.
To miasto 4 lata temu przyniosło szczęście Obamie. Finał
konwencji demokratów, która odbyła się na ogromnym stadionie, poprowadził
ówczesnego senatora do zwycięstwa. Przyjechał więc tu wczoraj pełen nadziei,
podobnie jak jego kontrkandydat. Kolorado się waha, należy do tzw. swing
states, i obaj walczą tu, by przechylić szalę na swoją korzyść.
Komentatorzy amerykańscy, choć przyznają zwycięstwo
Romneyowi, są dość powściągliwi w swoich ocenach. John Dickerson, szef
analityków telewizji CBS, powiedział: "Romney był lepszy niż oczekiwano, a
Obama trochę gorszy. Nie można jednak powiedzieć, że republikanin zadał cios
prezydentowi". Poziom debaty był wysoki i wyrównany, ale momentami
puszczały emocje i prowadzący nie mógł dojść do ładu z gadającymi w tym czasie
politykami. Padło wiele liczb, szybkich kontr, a Ameryka zobaczyła to, co w
demokracji jest najważniejsze – alternatywę. Alternatywę w podejściu do
gospodarki, ochrony zdrowia, bezrobocia, tych wszystkich spraw, które dla
wyborców są najistotniejsze.
Jednak w takich przedstawieniach, poza słowem, liczy się
jeszcze przekaz, język ciała, ogólne wrażenie. Mitt Romney zdecydowanie wyszedł
ze skorupy sztywniaka, był szybki, aktywny, doskonale przygotowany. Tymczasem
widać, że Obamie 4 lata prezydentury podcięły skrzydła, nie pokazał dawnego
czaru, pasji, tych walorów, które w 2008 roku uwiodły Amerykę.
Telewizja NBC zaprosiła do studia 12 niezdecydowanych
wyborców. Żaden kandydat nie uzyskał większości, gdy zapytano ich, kto był
lepszy. Co ciekawsze, nikt ze zgromadzonych po obejrzeniu debaty nie zdecydował
się, na kogo ostatecznie zagłosuje za miesiąc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz