Po wielogodzinnych negocjacjach i
wcześniejszych „ustawkach” kuluarowo-gabinetowych oznajmiono zwycięstwo …
wszystkich.
Pierwotny projekt siedmiolatki
przedstawiony przez Komisję Europejską opiewał na ponad 1000 mld euro. Budżet
zredukowano jak chciał Premier Cameron do 908 mld euro (w płatnościach) i
ocalono jak pragnął Prezydent Hollande do wysokości 960 mld (w zobowiązaniach).
Co to oznacza?
Kraje członkowskie liczą na to, że 52
mld euro z „zobowiązań” nigdy nie zostaną wydane. To bardzo ryzykowne
założenie, gdyż w praktyce dopuszcza – 52 mld euro deficytu, którego z
definicji nie powinno być w budżecie unijnym.
Ponadto przez miesiące mydlono nam oczy
„tylko” zamrożeniem budżetu, a w konsekwencji po raz pierwszy zamiast
kilkuprocentowego wzrostu – zredukowano jego wysokość o ponad 3 %.
Polsce przypadło 72,9 mld euro w
polityce spójności na następne 7 lat. Dużo? Zważywszy, że w obecnym budżecie
mieliśmy niecałe 68 mld euro, wynik negocjacji wydaje się dla nas korzystny, o
ile oczywiście starczy dla Polski pieniędzy w mocno dziurawym budżecie.
Jest jeszcze jedno „ale”. Jeśli
porównujemy „stare” i „nowe” warto wspomnieć ile wyniosą nasze realne „zyski
netto”, czyli kwoty jakie pozostaną po odliczeniu polskiej składki do unijnego
budżetu, a ta od naszego wejścia do UE znacznie wzrosła…
Jej wysokość zależy w każdym kraju
członkowskim od Dochodu Narodowego Brutto, VAT- u oraz pobranych ceł. Wraz z
dochodami rośnie składka. Ciesząc się wzrostem gospodarczym należy też
uwzględniać swoisty unijny „podatek” od przyrostów. W przypadku Polski w nowej
perspektywie finansowej (opierając się na prognozach rządowych) nasza składka
może wzrosnąć nawet o 90% w stosunku do „starej”. W efekcie oznacza to wynik
„zysków netto” mniejszy o 10-12 mld euro niż w latach 2007-2013. To dalej nie
jest mało, ale mówiąc o sukcesie i podając konkretne liczby warto być bardziej
precyzyjnym…*
Teraz ruch jest po stronie Parlamentu
Europejskiego, który może przyjąć lub odrzucić propozycję Rady. Szefowie
największych grup politycznych w naszej Izbie mocno zastanawiają się nad
zawetowaniem „cudownego” kompromisu. Co to oznacza w praktyce? Kolejne
negocjacje i najprawdopodobniej w następnym roku przejście na tzw. prowizorium
budżetowe, które nie jest wygodne, ale możliwe. A bazując na wyższym o 3%
pułapie z obecnego budżetu – może być korzystne dla wszystkich.
W najbliższych tygodniach wyklaruje się
nasze stanowisko. Głosowanie może mieć miejsce najwcześniej 12-13 marca br. Bez
względu na naszą decyzję, wiadomo jednak, że budżet na pewno nie będzie niższy,
niż zaproponowany obecnie.
Z pozdrowieniami z Parlamentu
Europejskiego
Lidia Geringer de Oedenberg
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz