Ministrowi
Gowinowi zaczynają puszczać nerwy. Najpierw coś chlapnie, potem przeprasza. Po
ludzku mu się nie dziwię. Praca na stanowisku ministra sprawiedliwości – dla
kogoś kto nie jest prawnikiem – musi być niezwykle stresująca.
Ministrowi Gowinowi zaczynają
puszczać nerwy. Najpierw coś chlapnie, potem przeprasza. Po ludzku mu się nie
dziwię. Praca na stanowisku ministra sprawiedliwości – dla kogoś kto nie jest
prawnikiem – musi być niezwykle stresująca.
Najpierw Gowin zarzucił władzom swojego klubu,
że ten propaguje „lewackie” projekty ustaw. Te „lewackie” propozycje to w
rzeczywistości umiarkowane pomysły dotyczące związków partnerskich czy in
vitro. Nic dziwnego, że Gowin rakiem wycofał się z tych słów. Szkodliwość
społeczna żadna, co najwyżej napsuł krwi swoim partyjnym kamratom.
Ostatni wyskok to sprawa
poważniejsza. Minister sprawiedliwości mówiący, że „ma w nosie literę prawa” to
scenka rodem z jakiejś republiki bananowej. Tego nawet w IV RP nie grali. Nic
dziwnego, że po raz drugi musiał zarządzić odwrót i przepraszać za swoje słowa.
To zachowanie nie zadziwia. Gowin
wstał rano, usłyszał że grozi mu Trybunał Stanu i przekalkulował. Gowin stroi
się w szaty szeryfa, ale jest pragmatycznym politykiem, a nie jeźdźcem bez
głowy. Stąd wykalkulowane przeprosiny.
Cóż, panie ministrze, nieznajomość
prawa szkodzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz