Po raz drugi w ciągu minionego miesiąca, z
niewielką delegacją Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, odwiedziłem
krótko Izrael, w którym po niedawnych wyborach parlamentarnych wyłoniono nowy
rząd kierowany ponownie przez premiera Beniamina Netanjahu (tzw. Bibi 3;
pierwszy jego gabinet był w latach 1996-1999, zaś drugi od 2009 r.).
Odbywaliśmy za pierwszym razem rozmowy z
całą czołówką polityków palestyńskich (łącznie z prezydentem Abbasem), nie
tylko w Ramallah, lecz np. we wschodniej Jerozolimie, której przyszły los
stanowi jedną z największych kości niezgody w mającym już 66-letnią historię
konflikcie izraelsko-palestyńskim. Teraz skoncentrowaliśmy się na spotkaniach z
nowo wybranymi władzami Izraela. Pod nieobecność 90-letniego (wciąż bardzo
sprawnego) prezydenta Szimona Peresa (bawił z wizytą oficjalną w Watykanie i
papież Franciszek przyjął zaproszenie do odwiedzenia Izraela) spotkaliśmy się z
p. o. głowy państwa, nowym przewodniczącym Knessetu Yoelem Edelsteinem (w końcu
lat 80. przybył tu, podobnie jak setki tysięcy Żydów, z byłego ZSRR) i z
wieloma ministrami, m.in. z Tzipi Livni (niegdyś szefową dyplomacji, a teraz
minister sprawiedliwości oraz główną negocjatorką w rozmowach izraelsko-
palestyńskich, która przed laty ujawniła, iż pracowała dla Mosadu), Yakovem
Peri (minister nauki i technologii, niegdyś szef legendarnego Szin
Betu/Szabaku, czyli Służby Bezpieczeństwa Ogólnego) i wiceministrem spraw
zagranicznych Zeev Elkinem (na czele resortu stoi na razie premier). Także z
wieloma deputowanymi i miejscowymi analitykami.
Gdybym miał najkrócej określić sytuację
w Izraelu, kraju bardzo nowoczesnym i demokratycznym, to powiedziałbym
następująco-przypominając stare żydowskie przysłowie, iż “Do chleba znajdziesz
zawsze właściwy nóż”. Nie jest wiadomo, czy ten najlepszy “nóż” się znajdzie i
co do tego elita polityczna w Tel Avivie i Jerozolimie jest dość wyraźnie
podzielona. W 120-osobowym Knessecie zasiadają przedstawiciele aż 18 partii
(nie ma progu wyborczego), zaś koalicyjny rząd tworzą reprezentanci aż 4
ugrupowań.
Panuje zupełnie nowa sytuacja. Upływ
czasu NIE działa na korzyść Izraela. Chodzi zwłaszcza o czynnik demograficzny,
w relacjach społeczności żydowskiej z Palestyńczykami i całym 200-milionowym
światem arabskim Niestabilność sytuacji w Egipcie (w okresie dyktatury Mubaraka
to największe państwo arabskie było jednak w miarę przewidywalnym partnerem)
oraz tragiczna wojna domowa w Syrii (rząd prezydenta Asada był podobnie pod
wieloma względami także przewidywalny) stwarzają liczne nowe wyzwania. Dlatego
rząd izraelski zachowuje dużą ostrożność w odniesieniu do działań rebeliantów
syryjskich, obawiając się nadmiernego wpływu w ich szeregach sił ekstremizmu
islamskiego, a nawet ugrupowań terrorystycznych.
Bodaj najwięcej obaw rodzi wszakże
polityka Teheranu i rozwijany wciąż irański program nuklearny. Toczy się w
Izraelu poważny wewnętrzny spór polityczny, czy w procesie wzbogacania uranu
Iran przekroczył już “czerwoną linię”, o której mówił prezydent Obama, a także-
stosunkowo niedawno w ONZ-sam premier Netanjahu, czy też nie. Gdyby uznano, że
tak- Izrael mógłby nie cofnąć się przed atakiem lotniczym na ośrodki w Natanz i
Fordo, co z kolei mogłoby wywołać trudne do oceny konsekwencje i grozić otwarciem
swoistej “puszki Pandory”. Ale dziś sytuacja nie jest taka sama, jak w 1981r.,
gdy lotnictwo izraelskie zbombardowało reaktor w Osiraku, w Iraku.
Wciąż naczelnym problemem do rozwiązania
pozostaje kwestia utworzenia DWÓCH PAŃSTW na terenie historycznej Palestyny, co
przewidywała uchwała ONZ z listopada 1947r. 14 maja 1948r. doszło do utworzenia
państwa Izrael, ale nigdy nie powstała niepodległa Palestyna. Po kilku wojnach
i zmieniających się konfiguracjach politycznych wiadomo, iż rzecz sprowadza się
do rozstrzygnięcia t r z e c h kwestii. Po pierwsze- GRANIC PRZYSZŁEGO PAŃSTWA
PALESTYŃSKIEGO. Kierownictwo Fatahu i Autonomii Palestyńskiej (obejmuje ona
tzw. Zachodni Brzeg Jordanu) jest gotowe przystać na granice z 1967r. (to
zaledwie 22% terytorium historycznej Palestyny). Ale pozostaje sprawa
pojednania między Hamasem, sprawującym władzę w strefie Gazy (współpracującym
blisko z Iranem) a właśnie Fatahem, przeprowadzenia wspólnych wyborów itd.
Palestyńczyków bodaj najbardziej boli ogromnie rozwijające się osadnictwo
palestyńskie i łącznie 500 km murów, rozdzielających obie społeczności.
Drugim znakiem zapytania jest PRZYSZŁOŚĆ
JEROZOLIMY. Wydaje się, iż jedynym rozwiązaniem jest to, aby wschodnia jej
część stała się stolicą państwa palestyńskiego, a pozostała – stolicą Izraela.
Przy czym całe to historyczne miasto powinno zostać jako swoiście otwarta
metropolia, święte miasto 4 religii. Trzecia kwestia to LOSY UCHODŹCÓW
PALESTYŃSKICH. Zapewne w większości nie będą oni mogli -z różnych powodów-
wrócić na tereny Izraela czy nowo powstałego państwa palestyńskiego. Pozostaną
(jako społeczność na ogół świetnie wykształcona) w krajach dotychczasowego
pobytu, szczególnie w strefie Zatoki Perskiej.
Istotne pytanie jest wreszcie
następujące – czy i kiedy należy wznowić rokowania izraelsko- palestyńskie. W
dużym stopniu zmarnowano minione dwie dekady. Teraz bardzo zaangażowali się w
ten proces Amerykanie, w tym prezydent Obama. Sekretarz Stanu John Kerry dużą
część swojego czasu spędza ostatnio właśnie na Bliskim Wschodzie. Czy dojdzie
do takich rozmów? Król Jordanii Abdullah II był w rozmowie z nami wielkim
optymistą, dopuszczając nawet możliwość finalnego szczytu w USA jeszcze latem,
b.r., po uprzednich poufnych negocjacjach. W Izraelu nie brak otwartych przeciwników
takiego wariantu, również w szeregach obecnego rządu. Ale wydają się oni jednak
być W MNIEJSZOŚĆI. Także opinia społeczna opowiada się raczej ZA porozumieniem
z Palestyńczykami ( w proporcji 2:1). Być może trzeba będzie w tej materii
przeprowadzić REFERENDUM. Taki scenariusz dopuścił niedawno sam Netanjahu.
Ale znaków zapytania wciąż nie brakuje.
Albowiem-jak głosi moje ulubione powiedzenie arabskie- “WIELBŁĄD MA SWOJE
PLANY, A POGANIACZ SWOJE”.
/-/ prof. Tadeusz Iwiński
Poseł na Sejm RP Ziemi Warmińsko –
Mazurskiej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz