piątek, 28 grudnia 2012

Państwo optimum według ministra Boniego



Grzegorz Napieralski: Sejmowe wystąpienie Donalda Tuska, które nie wiadomo dlaczego określone zostało mianem exposé, wybudziło z letargu zderzaki szefa rządu, jak pieszczotliwe premier nazywa swoich ministrów. Dzień po dniu oglądaliśmy ministrów rządu PO i PSL, którzy na tle prezentacji z PowerPoint obiecywali fundamentalne zmiany i zasypywali opinię publiczną strategiami oraz projektami na kolejne lata.
Niestety, paliwa starczyło na półtora tygodnia. W dodatku tempo przeskakiwania od górnictwa do rolnictwa, od służby zdrowia do kultury skutecznie zabiło jakąkolwiek merytoryczną dyskusję nad poszczególnymi propozycjami. Szkoda, bo niektóre z nich aż proszą się o polemikę.

Wśród tej twórczej lawiny pomysłów pojawiła się propozycja „Państwo optimum”, którą przedstawił Michał Boni. 

Szef resortu administracji i cyfryzacji to jeden z niewielu polityków związanych z Platformą, który stara się wychodzić poza sztuczki PR tej ekipy i bieżącą polityczną młóckę.

To człowiek, z którym można się nie zgadzać, ale na pewno warto rozmawiać. Dlatego chciałbym dokładnie prześledzić propozycję ministra Boniego. Po pierwsze obejmuje zakres mojej aktywności parlamentarnej, a po drugie jak w soczewce skupia w sobie fundamentalną miałkość propozycji programowych PO. „Państwo optimum” to według Michała Boniego: „tylko tyle regulacji, ile jest niezbędne”, „tylko tyle interwencji, ile trzeba” i „tylko tyle restrykcji, ile potrzebne”. Zastanawiając się nad takim opisem wizji państwa, doszedłem do wniosku, że muszę się z nią zgodzić. Co bardziej zaskakujące, wśród tych, którzy musieliby się z nią zgodzić, są zarówno zatwardziali członkowie Tea Party, jak i Kim Dzong Un.

Problem w tym, że każdy rozumiałby takie państwo inaczej.

W sprawie roli państwa, podobnie jak w kwestii in vitro, aborcji czy obecności religii w sferze publicznej, Platforma Obywatelska zajmuje stanowisko nieokreślone. To znaczy, jest „za, a nawet przeciw”. Jakakolwiek próba jego dookreślenia kończy się wewnętrzną wojną w klubie i partii. I ryzykiem rozpadu tej politycznej hybrydy. Powinniśmy prowokować takie sytuacje zarówno na poziomie krajowym, jak też samorządowym. Udało nam się to zrobić w sprawie in vitro najpierw w Częstochowie, a teraz w Szczecinie. Musimy jednak także na lewicy prowadzić dyskusję o roli państwa, bo w dzisiejszym świecie nie ma już kwestii rozstrzygniętych raz na zawsze. Nie ma wiecznie słusznych recept.



Przyglądając się stanowiskom partii lewicowych w Europie, nie znajdziemy jednego wzorca opisującego rolę państwa. Skandynawski model państwa hiperaktywnego połączony z bardzo sprawną administracją kontrastuje ze stosunkowo pasywnym państwem budowanym przez brytyjskich labourzystów. Inaczej wyglądają budowane przez socjalistów i socjaldemokratów państwa dawnego bloku socjalistycznego, takie jak Litwa czy Słowacja, a inaczej cierpiąca na chroniczną niewydolność administracji Grecja. Jak na tym tle wygląda Polska i, co ważniejsze, jak chcielibyśmy, aby wyglądała?

Wbrew twierdzeniom premiera Donalda Tuska państwo powinno mówić ludziom, w co inwestować (a przede wszystkim, w co nie inwestować). Powinno także mówić ludziom, czego nie kupować, bo sprzedawanie emerytom poduszek za 5000 zł, sztabek złota albo kredytów oprocentowanych na 8000 procent rocznie nie ma nic wspólnego z wolnym rynkiem czy przedsiębiorczością. To zwyczajne oszustwo. Warto przy tym pamiętać, że poza dość prostymi narzędziami w postaci nakazów i zakazów państwo może także działać poprzez informowanie, rekomendacje i edukację.

Ochrona obywateli to jednak niejedyna przestrzeń, w której państwo powinno być obecne. Dla mnie, i jestem przekonany, że także dla bardzo wielu ludzi lewicy, zadaniem państwa, także państwa optimum, jest edukacja, służba zdrowia czy wspieranie kultury. Niestety, państwo rządzone przez Platformę Obywatelską pełzająco wycofuje się z każdego ze wspomnianych obszarów. Przykłady? Przeniesienie edukacji na poziom samorządów gminnych przyniesie w konsekwencji postępującą polaryzację jakości kształcenia i warunków, w jakich się ono odbywa. Nowoczesne pomoce dydaktyczne i wyremontowane budynki, dodatkowe zajęcia pozalekcyjne i dostęp do bibliotek staną się przywilejem mieszkańców bogatszych regionów Polski.

Tymczasem poziom edukacji i jej dostępność nie mogą być związane z poziomem zamożności danego regionu. Przeciwnie, edukacja powinna szanse i poziom zamożności wyrównywać. Jeszcze gorzej wygląda sprawa z edukacją przedszkolną, która została całkowicie porzucona przez państwo zdające się w tym wypadku na aktywność samorządów i podmiotów prywatnych. Warto jednak podkreślić, że problemem nie jest nawet to, że decyzje podejmowane są na szczeblu lokalnym, tylko że finansowanie zostało przeniesione na ten poziom.

Poważne zagrożenie niesie też wycofywanie się państwa z zapewnienia opieki medycznej, co niestety nieodłącznie kojarzy się z trzecim światem. Pierwszym krokiem ograniczającym rolę państwa było oddanie szpitali w zarządzanie powiatom, które są zbyt słabe finansowo, aby to zadanie udźwignąć. Kolejnym krokiem jest ich komercjalizacja.

Państwo dopuszczając możliwość bankructwa szpitali, de facto mówi: „świadczenie usług medycznych to nie moje zadanie”. Ta liberalna idea, w której państwo jest tylko podmiotem płacącym za usługi kupowane od prywatnych przedsiębiorców, sprawdza się w przypadku spinaczy do papieru, ale nie leczenia nowotworów. Swoją drogą ten rząd, przekonany o wyższości usług świadczonych przez podmioty prywatne, jakoś nie chce porzucić limuzyn z kierowcami z BOR-u na rzecz taksówek. Środowisko Platformy Obywatelskiej testuje zresztą możliwość zrobienia kolejnego kroku i wprowadzenia dodatkowych ubezpieczeń zdrowotnych. To scenariusz, w którym państwo zdejmie z siebie nie tylko obowiązek świadczenia usług medycznych, ale także płacenia za nie.

Na tle widowiskowego odwrotu państwa w tak fundamentalnych, dotykających bezpośrednio milionów ludzi sprawach, jak służba zdrowia czy edukacja, powolna rezygnacja z obecności państwa w przestrzeni medialnej i kulturalnej wydaje się już mniej istotna.

Rozmontowanie mechanizmów finansowania mediów publicznych odbyło się de facto poza mechanizmami demokratycznego państwa prawa. Zamiast, zgodnie z konstytucją, uchwalić nawet najgłupszą ustawę, Donald Tusk zaapelował do ludzi, by nie przestrzegali istniejącego prawa i nie płacili abonamentu. Telewizja publiczna to nie tylko okienko dla polityków opozycji, ale przede wszystkim narzędzie tworzenia standardów, propagowania kultury i masowej edukacji.

Platforma Obywatelska realizuje swoją wizję państwa wycofanego (w propagandowych SMS-ach rozsyłanych do posłów zwanego państwem optimum) ślamazarnie, ale niestety na nasze nieszczęście konsekwentnie. Wielu z tych zmian albo nie da się w ogóle odwrócić, albo takie decyzje będą pociągały za sobą ogromne koszty. Dlatego wszelkimi demokratycznymi metodami musimy starać się spowolnić ten proces.

Wprowadzając swój model państwa w życie PO funduje nam jednocześnie festiwal niekompetencji. Administracja, czy szerzej państwo – staje się w swoich codziennych aktywnościach nieporadne, czasami śmieszne, a często także tragiczne. Dobrym przykładem kompletnej porażki państwa jest informatyzacja administracji publicznej.

Centrum Projektów Informatycznych Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji (CPI MAC) stało się źródłem największego skandalu korupcyjnego przy wydawaniu pieniędzy unijnych. W kwietniu tego roku Unia Europejska zawiesiła prawie pół miliarda euro w związku z zatrzymaniem pod zarzutem korupcji urzędników odpowiadających za ich wydawanie. Jesienią, po intensywnych staraniach rządu, pieniądze udało się odwiesić, a kilka tygodni później CBA zatrzymało kolejnych kierowników w CPI MAC także pod zarzutem korupcji. Problem MAC-u jest jednak poważniejszy nawet niż zarzuty korupcyjne – projektowanych systemów nie udaje się zbudować i uruchomić.

Termin ukończenia projektu pl.ID (tzw. dowodu z chipem) jest już po raz trzeci przesuwany przez rządową większość. Tym razem na bliżej nieokreśloną przyszłość. Numer alarmowy 112 wciąż nie może doczekać się uruchomienia.

Informatyzacja usług medycznych nie wyszła jeszcze poza fazę koncepcyjną (Ministerstwo Zdrowia niedawno zwolniło całe kierownictwo departamentu odpowiedzialnego za informatyzację). Niejako w zamian otrzymaliśmy protezę systemu, w którym każdy lekarz w kraju będzie mógł sprawdzić, czy dowolny obywatel jest ubezpieczony – niezależnie od tego, czy będzie on potrzebował pomocy medycznej, czy też nie. Sukcesem zakończyły się właściwie tylko te projekty, w których procedury były ściśle formalnie zdefiniowane jeszcze przed rozpoczęciem informatyzacji (np. księgi wieczyste i cło). Porażki ponoszą także te projekty zmian w administracji, które mogą się obejść bez rozbudowanych systemów informatycznych – na przykład „jedno okienko”.

Nawet sztandarowy projekt tak zwanej „milczącej zgody” jest przykładem na faktyczny brak umiejętności reformowania administracji państwowej.

Porażka w uczynieniu procedury przejrzystą i realizowalną w przewidywalnym czasie jest maskowana rozwiązaniem, w którym dokument po odleżeniu swojego czasu na biurku nabiera mocy wiążącej. Sprawne państwo wydaje decyzje, które są w interesie jego obywateli, a nie ceduje ten obowiązek na kalendarz.

„Państwo optimum” nie istnieje. Spór o zakres aktywności państwa w gospodarce i życiu społecznym jest natury politycznej i dlatego jest nierozstrzygalny. Niezależnie od realizowanego modelu państwa mamy jednak prawo wymagać od niego, aby było sprawne. Aby dobrze realizowało powierzone funkcje. I tylko w tym zakresie możemy mówić o modelu optimum.

źródło: www.socjaldemokraci.org.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz