Grzegorz Napieralski: Sejmowe wystąpienie
Donalda Tuska, które nie wiadomo dlaczego określone zostało mianem exposé,
wybudziło z letargu zderzaki szefa rządu, jak pieszczotliwe premier nazywa swoich
ministrów. Dzień po dniu oglądaliśmy ministrów rządu PO i PSL, którzy na
tle prezentacji z PowerPoint obiecywali fundamentalne zmiany i zasypywali
opinię publiczną strategiami oraz projektami na kolejne lata.
Niestety, paliwa starczyło na półtora tygodnia.
W dodatku tempo przeskakiwania od górnictwa do rolnictwa, od służby zdrowia do
kultury skutecznie zabiło jakąkolwiek merytoryczną dyskusję nad poszczególnymi
propozycjami. Szkoda, bo niektóre z nich aż proszą się o polemikę.
Wśród tej twórczej lawiny pomysłów
pojawiła się propozycja „Państwo optimum”, którą przedstawił Michał Boni.
Szef resortu administracji i cyfryzacji
to jeden z niewielu polityków związanych z Platformą, który stara się wychodzić
poza sztuczki PR tej ekipy i bieżącą polityczną młóckę.
To człowiek, z którym można się nie
zgadzać, ale na pewno warto rozmawiać. Dlatego chciałbym dokładnie prześledzić
propozycję ministra Boniego. Po pierwsze obejmuje zakres mojej aktywności
parlamentarnej, a po drugie jak w soczewce skupia w sobie fundamentalną
miałkość propozycji programowych PO. „Państwo optimum” to według Michała
Boniego: „tylko tyle regulacji, ile jest niezbędne”, „tylko tyle interwencji,
ile trzeba” i „tylko tyle restrykcji, ile potrzebne”. Zastanawiając się nad
takim opisem wizji państwa, doszedłem do wniosku, że muszę się z nią zgodzić.
Co bardziej zaskakujące, wśród tych, którzy musieliby się z nią zgodzić, są
zarówno zatwardziali członkowie Tea Party, jak i Kim Dzong Un.
Problem w tym, że każdy rozumiałby takie
państwo inaczej.
W sprawie roli
państwa, podobnie jak w kwestii in vitro, aborcji czy obecności religii w
sferze publicznej, Platforma Obywatelska zajmuje stanowisko nieokreślone. To
znaczy, jest „za, a nawet przeciw”. Jakakolwiek próba jego dookreślenia kończy
się wewnętrzną wojną w klubie i partii. I ryzykiem rozpadu tej politycznej
hybrydy. Powinniśmy prowokować takie sytuacje zarówno na poziomie krajowym, jak
też samorządowym. Udało nam się to zrobić w sprawie in vitro najpierw w
Częstochowie, a teraz w Szczecinie. Musimy jednak także na lewicy prowadzić
dyskusję o roli państwa, bo w dzisiejszym świecie nie ma już kwestii
rozstrzygniętych raz na zawsze. Nie ma wiecznie słusznych recept.
Przyglądając się stanowiskom partii
lewicowych w Europie, nie znajdziemy jednego wzorca opisującego rolę państwa.
Skandynawski model państwa hiperaktywnego połączony z bardzo sprawną
administracją kontrastuje ze stosunkowo pasywnym państwem budowanym przez
brytyjskich labourzystów. Inaczej wyglądają budowane przez socjalistów i
socjaldemokratów państwa dawnego bloku socjalistycznego, takie jak Litwa czy
Słowacja, a inaczej cierpiąca na chroniczną niewydolność administracji Grecja.
Jak na tym tle wygląda Polska i, co ważniejsze, jak chcielibyśmy, aby
wyglądała?
Wbrew twierdzeniom
premiera Donalda Tuska państwo powinno mówić ludziom, w co inwestować (a przede
wszystkim, w co nie inwestować). Powinno także mówić ludziom, czego nie
kupować, bo sprzedawanie emerytom poduszek za 5000 zł, sztabek złota albo
kredytów oprocentowanych na 8000 procent rocznie nie ma nic wspólnego z wolnym
rynkiem czy przedsiębiorczością. To zwyczajne oszustwo. Warto przy tym
pamiętać, że poza dość prostymi narzędziami w postaci nakazów i zakazów państwo
może także działać poprzez informowanie, rekomendacje i edukację.
Ochrona obywateli to jednak niejedyna
przestrzeń, w której państwo powinno być obecne. Dla mnie, i jestem przekonany,
że także dla bardzo wielu ludzi lewicy, zadaniem państwa, także państwa
optimum, jest edukacja, służba zdrowia czy wspieranie kultury. Niestety,
państwo rządzone przez Platformę Obywatelską pełzająco wycofuje się z każdego
ze wspomnianych obszarów. Przykłady? Przeniesienie edukacji na poziom
samorządów gminnych przyniesie w konsekwencji postępującą polaryzację jakości
kształcenia i warunków, w jakich się ono odbywa. Nowoczesne pomoce dydaktyczne
i wyremontowane budynki, dodatkowe zajęcia pozalekcyjne i dostęp do bibliotek
staną się przywilejem mieszkańców bogatszych regionów Polski.
Tymczasem poziom edukacji i jej
dostępność nie mogą być związane z poziomem zamożności danego regionu.
Przeciwnie, edukacja powinna szanse i poziom zamożności wyrównywać. Jeszcze
gorzej wygląda sprawa z edukacją przedszkolną, która została całkowicie
porzucona przez państwo zdające się w tym wypadku na aktywność samorządów i
podmiotów prywatnych. Warto jednak podkreślić, że problemem nie jest nawet to,
że decyzje podejmowane są na szczeblu lokalnym, tylko że finansowanie zostało
przeniesione na ten poziom.
Poważne zagrożenie niesie też wycofywanie się państwa z zapewnienia opieki
medycznej, co niestety nieodłącznie kojarzy się z trzecim światem. Pierwszym
krokiem ograniczającym rolę państwa było oddanie szpitali w zarządzanie
powiatom, które są zbyt słabe finansowo, aby to zadanie udźwignąć. Kolejnym
krokiem jest ich komercjalizacja.
Państwo dopuszczając możliwość
bankructwa szpitali, de facto mówi: „świadczenie usług medycznych to nie moje
zadanie”. Ta liberalna idea, w której państwo jest tylko podmiotem płacącym za
usługi kupowane od prywatnych przedsiębiorców, sprawdza się w przypadku
spinaczy do papieru, ale nie leczenia nowotworów. Swoją drogą ten rząd,
przekonany o wyższości usług świadczonych przez podmioty prywatne, jakoś nie
chce porzucić limuzyn z kierowcami z BOR-u na rzecz taksówek. Środowisko
Platformy Obywatelskiej testuje zresztą możliwość zrobienia kolejnego kroku i
wprowadzenia dodatkowych ubezpieczeń zdrowotnych. To scenariusz, w którym
państwo zdejmie z siebie nie tylko obowiązek świadczenia usług medycznych, ale
także płacenia za nie.
Na tle widowiskowego
odwrotu państwa w tak fundamentalnych, dotykających bezpośrednio milionów ludzi
sprawach, jak służba zdrowia czy edukacja, powolna rezygnacja z obecności
państwa w przestrzeni medialnej i kulturalnej wydaje się już mniej istotna.
Rozmontowanie mechanizmów finansowania
mediów publicznych odbyło się de facto poza mechanizmami demokratycznego
państwa prawa. Zamiast, zgodnie z konstytucją, uchwalić nawet najgłupszą
ustawę, Donald Tusk zaapelował do ludzi, by nie przestrzegali istniejącego
prawa i nie płacili abonamentu. Telewizja publiczna to nie tylko okienko dla
polityków opozycji, ale przede wszystkim narzędzie tworzenia standardów,
propagowania kultury i masowej edukacji.
Platforma Obywatelska realizuje swoją wizję państwa
wycofanego (w propagandowych SMS-ach rozsyłanych do posłów zwanego państwem
optimum) ślamazarnie, ale niestety na nasze nieszczęście konsekwentnie. Wielu z
tych zmian albo nie da się w ogóle odwrócić, albo takie decyzje będą pociągały
za sobą ogromne koszty. Dlatego wszelkimi demokratycznymi metodami musimy
starać się spowolnić ten proces.
Wprowadzając swój model państwa w życie
PO funduje nam jednocześnie festiwal niekompetencji. Administracja, czy szerzej
państwo – staje się w swoich codziennych aktywnościach nieporadne, czasami
śmieszne, a często także tragiczne. Dobrym przykładem kompletnej porażki
państwa jest informatyzacja administracji publicznej.
Centrum Projektów Informatycznych
Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji (CPI MAC) stało się źródłem
największego skandalu korupcyjnego przy wydawaniu pieniędzy unijnych. W
kwietniu tego roku Unia Europejska zawiesiła prawie pół miliarda euro w związku
z zatrzymaniem pod zarzutem korupcji urzędników odpowiadających za ich
wydawanie. Jesienią, po intensywnych staraniach rządu, pieniądze udało się
odwiesić, a kilka tygodni później CBA zatrzymało kolejnych kierowników w CPI
MAC także pod zarzutem korupcji. Problem MAC-u jest jednak poważniejszy nawet
niż zarzuty korupcyjne – projektowanych systemów nie udaje się zbudować i
uruchomić.
Termin ukończenia
projektu pl.ID (tzw. dowodu z chipem) jest już po raz trzeci przesuwany przez
rządową większość. Tym razem na bliżej nieokreśloną przyszłość. Numer alarmowy
112 wciąż nie może doczekać się uruchomienia.
Informatyzacja usług medycznych nie
wyszła jeszcze poza fazę koncepcyjną (Ministerstwo Zdrowia niedawno zwolniło
całe kierownictwo departamentu odpowiedzialnego za informatyzację). Niejako w
zamian otrzymaliśmy protezę systemu, w którym każdy lekarz w kraju będzie mógł
sprawdzić, czy dowolny obywatel jest ubezpieczony – niezależnie od tego, czy
będzie on potrzebował pomocy medycznej, czy też nie. Sukcesem zakończyły się
właściwie tylko te projekty, w których procedury były ściśle formalnie
zdefiniowane jeszcze przed rozpoczęciem informatyzacji (np. księgi wieczyste i
cło). Porażki ponoszą także te projekty zmian w administracji, które mogą się
obejść bez rozbudowanych systemów informatycznych – na przykład „jedno
okienko”.
Nawet sztandarowy
projekt tak zwanej „milczącej zgody” jest przykładem na faktyczny brak
umiejętności reformowania administracji państwowej.
Porażka w uczynieniu procedury
przejrzystą i realizowalną w przewidywalnym czasie jest maskowana rozwiązaniem,
w którym dokument po odleżeniu swojego czasu na biurku nabiera mocy wiążącej.
Sprawne państwo wydaje decyzje, które są w interesie jego obywateli, a nie
ceduje ten obowiązek na kalendarz.
„Państwo optimum” nie istnieje. Spór o zakres
aktywności państwa w gospodarce i życiu społecznym jest natury politycznej i
dlatego jest nierozstrzygalny. Niezależnie od realizowanego modelu państwa mamy
jednak prawo wymagać od niego, aby było sprawne. Aby dobrze realizowało
powierzone funkcje. I tylko w tym zakresie możemy mówić o modelu optimum.
źródło: www.socjaldemokraci.org.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz