Pan prezydent Komorowski swego czasu
udzielił wywiadu "Gazecie Wyborczej", gdzie odpowiedział m.in. na
pytanie, kiedy w 1989 roku poczuł, że jest wolny. Okazało się, że niewiele
pamięta, bo akurat w dniu wyborów 4 czerwca obchodził urodziny i w dodatku urodziła
się mu córka Elżbieta. "Po latach żałuję, że niestety nie przeżywałem tego
dnia jako święta wolności – wyznał skruszony. Do końca myślałem, że władza
komunistyczna może coś sfałszować, unieważnić". Pan prezydent myślał też,
że nie brał udziału w wyborach 1989, ale dziś rano oświadczył, że niechętnie
udał się jednak do urn. Po południu wrócił do poprzedniej wersji i wyraził
ubolewanie, że 24 lata temu zbojkotował lokale wyborcze.
Dziś prezydent Komorowski nadrabia
zaległości obchodząc hucznie razem za swoimi znajomymi rocznicę wielkiego
triumfu „Solidarności”. Z tonu przemówień i relacji wynika, że prawie ćwierć
wieku temu cały naród ruszył do urn, aby przepędzić znienawidzoną władzę. A jak
było naprawdę? Frekwencja wyniosła 62 procent, a w drugiej turze tylko 25.
Biorąc pod uwagę, że kandydaci "Solidarności" otrzymywali średnio po
ok. 60% oddanych głosów, oznacza to, że głosowało na nich ok. 40 % spośród
tych, którzy mogli brać udział w wyborach.
Poparcie listy krajowej, na której
wystawiono 35 najważniejszych osobistości ówczesnego obozu rządzącego wynosiło
pokaźne 48% głosów. Wymagane minimum ówczesna władza ustaliła jednak na 50%
głosów w skali kraju, co oznaczało, że premier Mieczysław F. Rakowski z 8,2
milionami głosów nie wszedł do Sejmu. O kapitalizmie nie mówił wtedy
nikt. A jeśli już, to ludziom marzył się twór ustrojowy, będący połączeniem
plusów kapitalizmu (kolorowe pełne półki i swoboda wypowiedzi)
z plusami socjalizmu (pewność zatrudnienia i socjalne
bezpieczeństwo). Panowała niepewność i żadna butelka szampana nie została
otwarta na żadnym placu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz