piątek, 12 października 2012

Wystąpienie Leszka Millera w debacie nad informacją premiera Donalda Tuska.



Podobnie jak dziś premier Tusk, w czerwcu 2003 roku złożyłem wniosek o wotum zaufania dla Rady Ministrów. Z potrzeby zachowania powagi i szacunku dla Wysokiej Izby zgłosiłem go na piśmie i na trzy dni przed posiedzeniem Sejmu, a nie w trybie hazardowym. Wniosek motywowałem zupełnie nową sytuacją po zwycięskim referendum akcesyjnym otwierającym drzwi do Unii Europejskiej. Ważną okolicznością była także rezygnacja ze współpracy w ramach koalicji rządowej z Polskim Stronnictwem Ludowym. Istotnym czynnikiem były również próby montowania alternatywnej do rządu większości parlamentarnej ze strony ówczesnego prezydenta. Miałem zatem mocne argumenty i zadaję sobie pytanie co takiego się stało, że premier Tusk zdecydował się na złożenie wniosku o wotum zaufania dla swojego rządu?
Czy mamy do czynienia z jakąś wyjątkową sytuacją? Odpowiedź brzmi: NIE.  Polska ani ponownie nie wstępuje do Unii Europejskiej, ani też z niej nie wychodzi. Może PSL z własnej woli opuszcza koalicję albo zostało poproszone o jej opuszczenie? Nie sądzę, żeby zwłaszcza to pierwsze było możliwe. To może prezydent zdecydował się na wspieranie większości z innym premierem na czele? Też nic o tym nie wiemy. Możliwe są różne przypuszczenia. A to, że premier zaniepokoił się sondażami, lub też, że posłanki i posłowie PO boją się bardziej proboszcza niż swojego szefa, albo że wystawienie przez PiS parapremiera profesora Glińskiego stwarza jakieś polityczne zagrożenie.  W tym ostatnim przypadku nie ma powodów do obaw. Nikt nie wierzy w powagę i powodzenie tej akcji. A już najmniej  PiS, który do dziś nie złożył w Sejmie stosownego wniosku.  13 czerwca 2003 roku w dniu głosowania nad moim wnioskiem o wotum zaufania, ówczesny wicemarszałek Sejmu i szef PO Donald Tusk oznajmił w porannej audycji radia RM-FM:

Jeśli pan premier ma poczucie, że zgrzeszył to niech idzie do spowiedzi. Sejm jest najgorszym miejscem do wyspowiadania się ze wszystkich grzechów, z tym, że w polityce akurat grzechy – szczególnie jeśli jest się premierem – widać gołym okiem”. Miał Pan rację. Rzeczywiście widać!

Wysoka Izbo!
Przed wyborami do parlamentu w 2001 roku mawiałem, że trzeba budować taką Polskę, w której śmietniki służą do wyrzucania śmieci, a nie szukania w nich pożywienia. Dziś, mimo miliardów, które do Polski napłynęły z Unii Europejskiej, muszę powiedzieć to samo. Śmietniki dalej służą do szukania resztek pożywienia. Służą także do porzucania niemowląt w wyniku nieludzkiej ustawy antyaborcyjnej, którą sejmowa „czarna sotnia” ma zamiar jeszcze zaostrzyć. Śmietniki stały się symbolem olbrzymiego rozwarstwienia społecznego, największego dziś problemu po dwudziestu latach transformacji.

Tylko w ubiegłym roku  przybyło w Polsce 1579 milionerów. Jednocześnie aż 400 tysięcy ludzi znalazło się  w skrajnym ubóstwie.  W sumie, w takim stanie jest ponad 2,5 mln osób. Bogaci stają się coraz bogatsi, a biedniejsi popadają w nędzę. Tendencje rozwojowe o których mówił pan premier cieszą oczywiście, ale tak jak nośności mostu nie mierzy się przeciętną wytrzymałością jego filarów tylko wytrzymałością najsłabszego z nich, tak samo jakość życia społeczeństwa mierzy się sytuacją życiową najgorzej sytuowanych rodzin. Nie ma dnia, żeby obywatele Rzeczpospolitej nie utwierdzali się w przekonaniu, że z rządu nadziei zostały już tylko nadzieje rządu. Nie ma dnia, żeby opinia publiczna nie poznawała kolejnych dramatów, jakie spotykają mieszkańców naszego kraju.

Oto szpitale dziecięce, w tym Centrum Zdrowia Dziecka informują, że nie mogą przyjmować chorych dzieci. Jeszcze dymiły zgliszcza po II wojnie światowej, gdy Polska Ludowa wysyłała swoje dzieci do sanatoriów i prewentoriów. Zniszczone wojną państwo skutecznie zwalczyło największe dziecięce plagi: gruźlicę, krzywicę, odrę, koklusz, pokonało nawet chorobę Heinego Medina.  67 lat po wojnie polskie państwo nie jest w stanie leczyć wszystkich swoich dzieci. A przecież nie ma większej hańby dla rządzących niż chore dzieci odganiane od drzwi szpitali. Parę lat temu Polskę zalały bilbordy z fotografią Donalda Tuska i wielkim napisem „Nie róbmy polityki. Budujmy szkoły”. Dziś wiadomo, że to był żart. Tamto hasło powinno brzmieć: Róbmy politykę. Zamykajmy szkoły. Pod rządami PO i PSL zamknięto ich bowiem ponad tysiąc. Dziś premier mówi: Nie róbmy polityki. Budujmy żłobki. Pewnie z takim samym skutkiem.  

Polsce i Polakom potrzeba dzisiaj więcej społecznej sprawiedliwości i solidarności. Wczoraj przesłaliśmy do pani marszałek Sejmu projekt ustawy przywracający trzecią – 40 procentową stawkę podatkową. Sześć lat temu rząd PiS uczynił prezent dla najbogatszych Polaków likwidując tą stawkę, a rząd PO i PSL zwiększając podatek VAT uderzył w najbiedniejszych. Nierówności w dostępie do służby zdrowia, do edukacji, do pracy są coraz bardziej dokuczliwe i coraz bardzie szkodliwe dla przyszłości naszego kraju. Są jedną z głównych barier rozwoju Polski.

Wysoka Izbo!
Pan Premier Tusk powiedział, że kryzys puka do polskich drzwi. Panie Premierze w Waszych mieszkaniach go nie ma. Ale w mieszkaniach milionów Polaków już jest. Rozsiadł się na kanapie i ma się dobrze. Rząd z nim nie walczy rząd zajmuje się obsługą kryzysu. Podaje mu drinki i kapcie. Jakie są tego skutki? Wzrost gospodarczy gaśnie  – 2,2 proc. PKB w projekcie przyszłorocznego budżetu. Narasta bezrobocie  - ponad 2 mln osób znowu jest bez pracy. Maleje dynamika inwestycji. W głębokiej nierównowadze są finanse państwa.

Gwałtownie pogorsza się kondycja polskich przedsiębiorstw. Rośnie skala upadłości, zaległości finansowych i zatorów płatniczych. Pracownicy najemni martwią się o swoje miejsca pracy, właściciele – o swoje firmy. Negatywne zjawiska społeczne i gospodarcze występują mimo, że Polska od wstąpienia do UE otrzymała na czysto ogromną kwotę 187 mld zł. Żadna władza w Polsce nie dysponowała tak dużymi, dodatkowymi pieniędzmi. Wysoki wskaźnik bezrobocia występuje mimo, że korzystając z otwartych granic prawie  2 mln Polaków pracuje w państwach Unii Europejskiej. Wyznaczony przez rząd scenariusz stagnacyjny może być stosowany w krajach bogatych, ale nie biednych.  Gdyby Polska rozwijała się w tempie określonym przez obecny rząd, poziom dzisiejszego rozwoju Niemiec zostałby osiągnięty za 35 lat! Aby Polska poprawiała stan życia jej mieszkańców i likwidowała dystans do najbogatszych państw UE, wzrost PKB musi wynosić ponad 5%. Niezbędny jest powrót na szybką ścieżkę rozwoju gospodarczego. Mówię „powrót” bo za rządów SLD Polska zawsze na tej ścieżce była. Przedstawiony niedawno program społeczno-gospodarczy Sojuszu gwarantuje wyrwanie naszej gospodarki z marazmu i stagnacji. Z przyjemnością zauważyłem w wystąpieniu Pana Premiera szereg propozycji znajdujących się w naszym programie. Szkoda tylko, że tak mało. Wszystkie projekty ustaw, które zwiększą wzrost gospodarczy i stworzą nowe miejsca pracy, mogą liczyć na nasze poparcie. 

Nasz program tym się różni od prezentowanych w tej Izbie i poza nią, że zawiera też źródła jego finansowania, w tym na miejsca pracy dla młodych ludzi.  Oto jedno z nich: Średnie dzienne obroty na krajowym rynku finansowym, w tym transakcje walutowe i pochodne stopy procentowej wynoszą prawie 48 mld. złotych.  Tylko podatek w wysokości 0,2 procenta dałby roczne wpływy w wysokości blisko 24 mld. złotych. Podatek w wysokości pół procent odpowiednio 59 miliardów. 9 października tego roku w Brukseli poinformowano, że już trzynaście państw członkowskich opowiada się za wprowadzeniem podatku od transakcji finansowych. Są wśród nich: Niemcy, Francja, Włochy. Niestety w tym składzie nie ma Polski. Rząd woli zwiększać opodatkowanie kawy i herbaty niż odważyć się włożyć rękę do kieszeni finansowych miliarderów.  Zwykły obywatel kupując cokolwiek, kawałek chleba, masło, mleko, a nawet wodę płaci podatek VAT. Bankierzy i spekulanci kupujący i sprzedający miliony dolarów, czy euro, żadnego podatku nie płacą.

Wysoki Sejmie!
Oferta rządu PO i PSL wyznaczona praktyką rządzenia, a nie skrzydlatymi słowami pana premiera  jest następująca:  Będzie rodziło się więcej chorych dzieci, bo nastąpi zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej. Tych chorych dzieci nie będzie miał kto leczyć, bo Centrum Zdrowia Dziecka odeśle je spod drzwi z braku środków. Jeśli mimo to przeżyją, nie będzie ich miał kto uczyć, bo właśnie zlikwidowano ponad tysiąc szkół i zwolniono 7 tys. nauczycieli. Jeśli mimo tego uda im się skończyć jakąś szkołę, to co trzeci z nich nie znajdzie pracy. Jeśli mimo to, ktoś znajdzie sobie miejsce pracy, powinien przygotować sobie dopalacze, bo musi pracować do 67 roku życia. Kiedy umrze to będzie kłopot z pochówkiem, bo rząd obciął o prawie 2,5 tysiąca złotych zasiłek pogrzebowy.

Panie i panowie!
Przed wyborami parlamentarnymi w 2007 roku Donald Tusk zwrócił się do elektoratu lewicy z prośbą, by głosował na Platformę Obywatelską. Zapewniał, że trzeba razem budować przyszłość i razem bronić się przed powrotem państwa braci Kaczyńskich. Niemała część wyborców w to uwierzyła. Jednak już od pięciu lat wyborcy lewicy widzą, że pan premier i jego Platforma robią dokładnie odwrotnie niż obiecywali. Nie liczą się z opinią publiczną, doprowadzili do zapaści służbę zdrowia, podnieśli wiek emerytalny i podatek VAT.  Rząd PO-PSL ciągle, co prawda gwarantuje ciepłą wodę w kranach, ale jej rosnąca cena rujnuje budżety coraz większej liczby rodzin. Koszty utrzymania wzrosły tak bardzo, że większość obywateli pracuje już wyłącznie na żywność, gaz, prąd i opłaty mieszkaniowe.  Pełne troski deklamacje o pomocy rodzinie, giną zaś w rumorze podnoszonych rąk za niegodnym współczesnej Europy, rodem z jakiegoś talibanu, zaostrzeniem przepisów ustawy antyaborcyjnej.  

Zwracam się do ludzi lewicy, którzy dali się zwieść i schronili się pod dziurawym parasolem Platformy Obywatelskiej. Wojna PO z PiSem to nie jest nasza wojna.  Nie musicie wybierać między prawicą, a prawicą. Macie SLD, który strzeże lewicowych wartości i potrafi obronić was przed powrotem IV Rzeczypospolitej. Nie musicie już mieszkać kątem u obcych, wracajcie do swojego domu. Jest gdzie i jest po co wracać!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz